Zapis wykładu z 28.05.2018
Miło mi, że zebraliśmy się tutaj w tak licznym gronie. Zanim opowiem, co będzie przedmiotem dzisiejszego spotkania, chciałbym przywołać postać Nielsa Bohra, znakomitego fizyka XX wieku, twórcy między innymi modelu budowy atomu.
Otóż Bohr, gdy rozpoczynał swoje wykłady dla studentów, zwykł był podkreślać, żeby nie traktowali tego, cokolwiek na wykładzie usłyszą, jako twierdzenie, a jedynie jako problem. Chciałbym, żebyście podeszli w podobny sposób do tego, o czym będę dzisiaj mówił, szczególnie, że temat dotyczy niezwykle trudnych i skomplikowanych zagadnień. Mówią to mam na myśli również, że nie otrzymacie tu żadnych rozwiązań a jedynie kontrowersyjne poglądy oraz również – mam nadzieję – pewne inspiracje do dalszych rozważań.
A będziemy mówili o konfliktach, o tym, jak można do nich podchodzić i co z tego wynika. Spróbuję najpierw krótko opowiedzieć o optymistycznym podejściu do konfliktów, jakie przedstawia większość obecnych kierunków psychologicznych a następnie chciałbym, żebyśmy zajęli się ekstremalną formą konfliktu jakim jest wojna. Będę korzystał tu z wielu klasycznych podejść filozoficznych oraz z koncepcji Jamesa Hillmana. Zagadnienie wojny ma również ścisły związek z kwestią agresji wewnątrzgatunkowej, będziemy więc również musieli zająć się tym tematem, głównie w oparciu o podejście etologii w ujęciu przede wszystkim Konrada Lorenza.
Zacznijmy jednak od optymistycznych wersji psychologii w odniesieniu do zjawiska konfliktów.
Modele ludzkiej psychiki przedstawiane przez poszczególne podejścia psychologiczne są budowane w sposób bardzo różny jednak ogromna większość z nich uznaje, że ludzka psychika jest systemem składającym się z różnorodnych aspektów oraz że są one zorganizowane na zasadzie dualnych opozycji (świadomość-nieświadomość, figura-tło, proces pierwotny-proces wtórny itp.). W podobny sposób myśli się o innych systemach typu pary, rodziny, mniejsze i większe grupy a także społeczeństwa czy nawet cały świat. Takie myślenie ma przynajmniej dwie ważne konsekwencje:
- w tak rozumianych systemach muszą powstawać hierarchiczne struktury oparte na uznawanych wartościach oraz na różnicy siły
- w związku z tym również w każdym systemie będą musiały powstawać konflikty rozumiane jako różnice stanowisk ale przy niezbędnym elemencie różnicy sił
Ogromna większość podejść psychologicznych uznaje te zjawiska jako zasadniczo pozytywne, wiążąc je z zagadnieniem rozwoju danego systemu. Prometejska wizja rozwoju ludzkiej psychiki (i każdego złożonego systemu) jako droga ku olimpijskim szczytom, na której integracja rozumiana jako scalanie i przekraczanie przeciwieństw, oraz propaganda sukcesu w duchu New Age przedstawia tę sytuację jako konieczną i korzystną. Konflikty bowiem są rozumiane jako podstawa rozwoju, poprzez ścieranie się przeciwieństw system rozwija się w stronę całości, jedności i pełni, której symbolem jest Olimp i Oświecony Budda. (Na marginesie – wizja olimpijskich szczytów jest w zasadzie kompletnie chybiona, gdyż jak może pamiętacie na Olimpie mamy wielu bogów i to nieźle ze sobą skłóconych.)
Oczywiście rozwój w stronę jedności jest zakorzeniony w monistycznej iluzji ludzkiego umysłu oraz w religiach monoteistycznych, jednak myślenie o rozwoju w kategoriach dążenia do boskiej jedności należałoby chyba uznać za zatrącającą o fatalną i niedopuszczalną pychę (hybris).
Należy tutaj podkreślić jak ogromny wpływ na tego rodzaju myślenie o człowieku i ludzkiej psychice miała myśl C.G.Junga. Jego rozumienie procesu indywiduacji, rozwoju jako stawania się in-dividuum, czymś nie-podzielonym, koncepcja funkcji transcendentnej psychiki, która jest zdolna do przekraczania przeciwieństw, oraz rozumienie integracji jako scalania, uformowało wizję rozwoju jako dążenia poprzez konflikty do pełni. Jung używał również bardzo efektownych metafor porównując i dzieląc rozwój według faz dawnej alchemii prowadzących poprzez kolejne etapy do unus mundus, coniunctio oppositorum oraz „złota alchemików” jako symbolu Jaźni.
Nie będę się tutaj zajmował krytyczną analizą myśli Junga, chciałbym jedynie podkreślić, że jest ona jedynie pewną ograniczoną narracją narzucającą rozwojowi systemów określone kategorie. Osoby zainteresowane odsyłam do mojego tekstu o zupełnie innym rozumieniu rozwoju psychiki oraz zjawiska integracji nie jako scalania lecz – zgodnie z etymologią tego słowa – odnawiania, odradzania.
Wracając jednak do wizji rozwoju jako koniecznego ścierania się konfliktów oraz scalania przeciwieństw – taka koncepcja jest dość trudna do zweryfikowania, ma natomiast wiele możliwości bałamutnych i wykrętnych wyjaśnień braku efektów na takiej drodze, przedstawiających na przykład rozwój jako nieskończony proces, który spiralnie wraca do tych samych miejsc ale na poziomie wyższego rozumienia, używających bardzo niejasnych definicji świadomości, nieświadomości (również w wersji zbiorowej) itp. Na bazie myśli Junga rozwinęło się bardzo dużo kompletnie „odjechanych” new age’owych narracji, o których nie będę się wypowiadał.
W odniesieniu do grup wizja rozwoju jest taka sama – osiąganie jedności poprzez ścieranie się konfliktów, jednak z grupami sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. W ocenie wielu terapeutów/terapeutek i trenerów/trenerek grupy są najbardziej wymagającym wyzwaniem, z którym – zaryzykowałbym opinię – na dłuższą metę nikt sobie nie radzi. Oczywiście bywają grupy łatwiejsze i trudniejsze w zależności od celu spotkania, narzuconych zadań, długości trwania, rodzaju kultury oraz jej wizji lidera/liderki, charyzmy itp. jednak zwykle celem jaki stawia sobie trener/trenerka/lider/liderka jest osiągnięcie harmonijnej współpracy w grupie (tak też są zwykle opisywane fazy rozwoju grupy. Oczywiście te osoby zapominają, że Harmonia była w mitologii greckiej córką Aresa i Afrodyty, do tej metafory powrócimy za kilka minut.
Wszystko to prowadzi do pewnego paradoksu, jako trenerzy/trenerki/liderzy/liderki uznajemy wartość konfliktów, jednak faktycznie ich unikamy mając w głowie cel, że konflikty trzeba rozwiązać oraz że podstawowym celem naszego działania jest harmonia. Sprawia to, niezależnie od osobistych progów i bezradności trenera/trenerki/lidera/liderki wobec własnych konfliktów, że będzie się on/ona zajmował/ła raczej działaniami „pozytywnymi” w rodzaju wspierania procesów współpracy, empatii, syntonii, działań w stronę team building itp. niż wchodzeniem w sferę konfliktów. Wszystko to, wraz z poczuciem nieskuteczności posiadanych narzędzi do rozwiązywania konfliktów prowadzi do błędnego koła – wzmaga bezradność osoby prowadzącej, co wzmacnia z kolei tendencje do unikania konfliktów i marzenie o „dobrej grupie” oraz pozbyciu się „trudnych uczestników”.
Jeżeli już jednak musimy zająć się konfliktem w grupie mamy zwykle parę powszechnie uznanych za pomocne koncepcji, których możemy spróbować użyć:
- rozumienie czym jest konflikt i w związku z tym konieczność zmiany stosunku do niego (rozumienie go jako trudny dar) oraz ewentualne podkreślanie, że rozwiązanie konfliktu może być czasowe z racji na niewystarczającą świadomość itp.
- podejścia opisujące różne strategie rozwiązywania konfliktów (win-lose, win-win) oraz ich opis matematyczny (równowaga Nasha), jak również koncepcje zaczerpnięte z teorii gier (von Neuman itp.)
- koncepcje odnoszące konflikty do zagadnienia siły (rangi i przywileje) co prowadzi do działań próbujących równoważyć siłę większości poprzez wzmacnianie mniejszości, świadomość problemu oraz długoterminową pracę na poziomie indywidualnym
- różne procedury rozwiązywania konfliktów (stań za sobą, spróbuj „wejść w buty” swojego oponenta, bądź neutralny, facylituj konflikt itp.)
- kwestie związane z komunikacją, słuchanie rozumiejące, kody komunikacyjne, komunikacja bez przemocy, komunikacja niewerbalna, podwójne sygnały itp.
- wyrażanie emocji (zawsze dobry pomysł, bo przewentylowanie emocji przynosi ulgę)
- koncepcje makro-mikro kosmos, konflikt zewnętrzny jako odwzorowanie konfliktu wewnętrznego, co przerzuca sprawę na długoterminową pracę nad sobą, również różne „metafizyczne” koncepcje konfliktów globalnych itp.
- koncepcje różnych mniej lub bardziej nieznanych (aż do kosmicznych) ukrytych struktur rządzących konfliktami, mit grupy itp.
- wreszcie jest cała masa „ideologicznych” (czyli apriorycznie uznanych za właściwe) pomysłów na rozwiązywanie konfliktów typu: „tu może pomóc tylko miłość”, „bez empatii nie damy rady”, „to musi być karmiczne”, mity hellingerowskie itp.
Jednak mam nieustanne poczucie na podstawie własnych doświadczeń oraz rozmów z wieloma trenerkami/trenerami, liderkami/liderami i facylitatorkami/facylitatorami, że wszystko to nie przynosi spodziewanych efektów lub działa w sposób bardzo ograniczony, szczególnie gdy mamy do czynienia z grupami „trudnymi”, długoterminowymi i/lub „nierozwojowymi”. Konflikty stale się odnawiają, finalnie są raczej pacyfikowane na różne sposoby, grupy raczej się rozpadają niż rozwijają (chyba że rozpad uznamy za rozwój, co też może być jakimś „wytłumaczeniem”), wszystko to sprawia wrażenie, że raczej musimy czekać aż konflikt w jakiś niewyjaśniony i magiczny sposób sam się wygasi bez naszego udziału, przekształci się w obliczu wspólnego wroga itp. Może to oznaczać, że albo nadal nie mamy wystarczająco dobrych narzędzi do rozwiązywani konfliktów albo też coś pomijamy lub w ogóle czegoś o konfliktach jeszcze nie wiemy.
Sądzę, że aby spróbować odpowiedzieć sobie na to pytanie musimy sięgnąć do ekstremalnej formy konfliktu jakim jest wojna. Choć większość osób nie lubi konfliktów jednak stały się one tak oczywistym elementem naszego życia, że wszyscy się jakoś do nich przyzwyczailiśmy. Myślę, że wojna może pomóc nam zobaczyć coś, co konflikt – jej uładzona i ucywilizowana wersja – nam zasłania, może pokazać nam głębsze i trudniejsze mechanizmy, których nie możemy lub nie chcemy zobaczyć.
Fenomen wojny – wprowadzenie.
Sądzę, że gdy zaczynamy myśleć o wojnie, w większości z nas pojawiają się bardzo podobne odczucia. Wojna jest straszna, potworna, nieludzka, niewyobrażalna, przynosi tylko cierpienie i śmierć, jest zaprzeczeniem człowieczeństwa i nie sposób jest jej zrozumieć. Przychodzi nam zapewne na myśl Holocaust lub inne straszliwe skojarzenia Zapewne większość z nas zgodziłaby się ze słowami Susan Sonntag:
„W rzeczywistości nie potrafimy wyobrazić sobie czym [wojna] jest. Nie potrafimy wyobrazić sobie, jak straszliwa, jak przerażająca jest wojna – i jak normalna się staje. Tego nie można zrozumieć, nie można sobie wyobrazić. Tak właśnie czuje każdy żołnierz i każdy dziennikarz, każdy pracownik agencji pomocy humanitarnej, każdy niezależny obserwator, który przez jakiś czas znajdował się pod silnym ostrzałem i miał szczęście uniknąć śmierci, która zabrała życie innym, przebywającym w jego pobliżu osobom. I ma rację.”
Wobec wojny jesteśmy zupełnie bezradni, choć tyle nauk się nią zajmuje i tyle napisano na jej temat, wciąż nie tylko mamy poczucie, że to niczego nie zmienia i nadal nie potrafimy jej powstrzymać, ale że też właściwie nadal bardzo mało o niej wiemy. Nic w konfrontacji z nią nie działa, wszystko – religia, humanizm, racjonalne zasady, negocjacje, pozostaje całkowicie bezradne, wojna tryumfuje i robi wrażenie jakby była całkowicie autonomiczna, a więc nie tylko niezależna od niczego ale też jakby nie posiadała żadnej przyczyny (albo też żadna przyczyna, o której moglibyśmy pomyśleć nie jest w stanie w pełni jej wytłumaczyć). Jakby wojna nie tylko nie była po coś (teleologia) ani dlaczegoś (przyczynowość) lecz raczej dla-czegoś (dla siebie samej) – przyczyna formalna według Arystotelesa.
Zwykle, przerażeni okropnościami obrazów wojny nie myślimy, że jest ona konfliktem, tylko prowadzonym w inny sposób, że konflikty i wojna to tylko kwestia skali i narzędzi (a przemoc, jak pisała Hannah Arendt zależy od narzędzi). Pruski klasyk wojny, generał Carl von Clausewitz uważał, że wojna jest kontynuacją polityki, tylko prowadzonej innymi środkami. „Jedynym źródłem wojny jest polityka.” A polityka wynika z istnienia konfliktów.
Arystoteles z kolei podkreślał, że „człowiek jest z natury zwierzęciem politycznym”. Zestawiając te dwie koncepcje pojawia się niepokojąca myśl – czy w takim razie należałoby uznać, że wojna leży w naszej naturze? A w takim razie czy konflikt byłby po prostu elementem wojny w czasie trwania pokoju?
Pomimo naszego poczucia bezradności stale musimy podejmować różne działania aby ją zrozumieć a w konsekwencji próbować jej zapobiec. Poniżej kilka najczęstszych sposobów radzenia sobie ze zjawiskiem wojny.
- próbujemy znaleźć racjonalne (historyczne, socjologiczne, psychologiczne itp.), ludzkie przyczyny wojen w nadziei, że takie rozumienie pozwoli nam jej zapobiec. Ale z drugiej strony dobrze wiemy, że wojna nie jest jest racjonalna, nie jest ludzka
- mamy nadzieję, że Bóg ją powstrzyma, nie dopuści do cierpienia i zniszczenia świata. Ale wojna jest poważnym problemem teologicznym, pytanie: „Jak wszechmogący Bóg pozwala, żeby na świecie działo się coś tak strasznego?” nie znalazło jeszcze w pełni przekonującej odpowiedzi. Wojny religijne trwające przez całe dzieje ludzkości, koncepcje pokazujące, że Bóg trzech największych religii monoteistycznych świata (chrześcijaństwo, islam, judaizm) jest Bogiem wojny oraz lektura świętych pism (choćby Apokalipsy), zdają się wzmacniać wątpliwości, co do intencji Boga w kwestii wojny
- możemy z rezygnacją próbować zaakceptować, że wojna po prostu jest nieunikniona. Ale wojny nie da się zaakceptować, stoi ona w zbyt dużej sprzeczności z rozkosznie narcystyczną wizją o wspaniałości rodzaju ludzkiego
- szukamy metafizycznych przyczyn wojny. Ale one nie pomagają wikłając się w sprzeczności (jak np. chrześcijańska koncepcja zła jako wynik wolności woli), poza tym pamiętamy jak przerażająco i wspaniale Hannah Arendt wprowadziła i uzasadniła określenie „banalność zła”. Niezależnie od wszystkiego uznanie istnienia metafizycznych przyczyn wojny jeszcze bardziej wzmaga naszą bezradność
- możemy liczyć, że współczucie, ruchy pacyfistyczne i bezprzemocowe (Gandhi), miłość (make love not war) w końcu zwyciężą wojnę. Ale zapominamy, że miłość nie jest opozycją do wojny – Afrodyta była partnerką a nie przeciwniczką Aresa, a Harmonia była owocem ich miłości.
James Hillman o wojnie. Część I.
„Jako psycholog już dawno zorientowałem się, że nie potrafię wyjaśnić zachowania ani moich pacjentów, ani czyjegokolwiek, także mojego. Oczywiście potencjalnych powodów takiego a nie innego postępowania jest co niemiara: traumy, poczucie wstydu i upokorzenia, nieszczęścia, wady charakteru, kolejność urodzin w rodzinie, czynniki fizjologiczne – nieskończenie wiele przyczyn, które w mojej wyobraźni mogę uznać za wytłumaczenie. Jednak wszystkie te możliwe przyczyny nie przyczyniają się zbytnio do prawdziwego zrozumienia, które zdaje się zależeć od czegoś innego, czegoś poza tym – od racji innego rodzaju.”
Dalej powołuje się na Giambattistę Vico: „Podstawowa, najgłębsza warstwa umysłu ma charakter poetycki, mityczny, wyrażany poprzez universali fantastici, co ja tłumaczę sobie jako 'archetypowe wzorce imaginacji”.
A także Alfreda North Whitehead’a: „Rozumienie nigdy nie jest skończonym, statycznym procesem. Swoim charakterem przypomina proces poznawczej penetracji, wnikania w przedmiot.” jak również na Nietzschego, Husserla, Jaspersa i Gadamera aby skonkludować:
„Aby zrozumieć wojnę [oraz ludzką miłość do wojny] musimy uświadomić sobie, że wojna jest zdarzeniem mitycznym, że ci, którzy w niej uczestniczą przenoszą się w inny, mityczny stan istnienia, że powrót z niego jest do rzeczywistości dnia codziennego zdaje się im racjonalnie niewytłumaczalny, i że miłość wojny mówi o miłości bogów, bogów wojny; oraz że żaden inny wyjaśniający opis czy analiza – o charakterze politycznym, historycznym, socjologicznym, psychoanalitycznym – nie potrafi przeniknąć do najgłębszych pokładów nieludzkiego okrucieństwa, horroru i tragedii, a jednocześnie wznieść się na szczyty mistycznej, nadludzkiej wzniosłości.”
Podobnie uważa na przykład Roberto Calasso, gdy pisze, że starożytni Grecy sądzili, że gdy człowiek działa nieracjonalnie, traci kontrolę nad swoim zachowaniem, znaczy to, że jest opanowany przez bogów, którzy zostali zaproszeni do jego życia. „Zapraszanie bogów niszczy stosunki z nimi, ale daje początek historii.” – pisze Calasso – „Życiem, w którym bogowie nie są zapraszani, nie warto żyć. Staje się spokojniejsze ale nie ma historii. Można więc pomyśleć, że to niebezpieczne zapraszanie jest za każdym razem uknute przez samych bogów, których nudzą ludzie niemający historii.”
Osobiście uważam, że największym problemem współczesnych społeczeństw jest to, że wstępowanie bogów w życie człowieka uważają one w najlepszym wypadku za niechciana utratę kontroli nad własnym życiem, w najgorszym zaś za przejaw ostrej patologii.
Hillman przywołuje też opinie Immanuela Kanta oraz Thomasa Hobbesa, według których to stan wojny a nie stan pokoju jest naturalny dla człowieka, a także powołuje się na zdanie Heraklita czy Emmanuela Levinasa, że „wojna jest ojcem/fundamentem bytu” oraz „byt przejawia się poprzez wojnę.”
Wszystko to prowadzi Hillmana do następujących wniosków:
- wojna jest czymś naturalnym
- wojna jest nieludzka ale znaczy to, że podlega władzy bogów, jest działaniem rządzonym przez odwieczne siły a nie brakiem ludzkich cnót. W pewnych odłamach psychologii oznacza to, że człowiek jest w takich sytuacjach nieuchronnie rządzony przez mit, archetyp lub inne ukryte struktury, które mają go w swojej władzy
- w wypadku wojny jest to bycie rządzonym przez Aresa, ślepą furię oraz jego synów Phobosa (strach – stąd nasza „fobia”) i Deimosa (przerażenie), ale także przez Afrodytę, boginię miłości. Hillman zwraca uwagę na bardzo silne zjawisko miłości wojny oraz miłości w trakcie wojny, przytacza wiele opisów wojny jako kochanki, niezwykłe przykłady miłości braterskiej do towarzyszy broni itp. (Ciekawe jest, w kontekście pewnych teorii wiążących powstawanie wojny z energią męską, że w różnych wersja mitu Ares jest synem Hery ale nie ma on ojca, Hera urodziła go sama, gdy wściekła się na Zeusa).
- wojna zawiera w sobie ogromny element wzniosłości (która jest wynikiem fuzji miłości i śmierci)
- wojna daje też dostęp do przeżywania sytuacji, których w normalnym życiu nie doświadczamy (lub doświadczamy ale nie w tak ekstremalnym stopniu) jak odwaga, poświęcenie, przyjaźń itp. Wojna daje też dostęp do „całkowitego altruizmu” (Levinas), gdzie Ja jest całkowicie odpowiedzialne za Innego i nikt inny tej odpowiedzialności wziąć na siebie nie może
- wojna ma znaczenie transgresyjne, niszczy Toż-samego (Levinas)
- wojna jest religią, ma swoje rytuały, ofiary itp. ale też religia jest wojną, wiara (szczególnie silna) popycha ludzi do działania wojennego (dotyczy to w szczególności religii monoteistycznych).
Etologia i Konrad Lorenz
Etologia jest nauką o zachowaniu zwierząt, humanoetologia nauką o zachowaniu zwierzęcia zwanego (zwykle niesłusznie i nadmiarowo) człowiekiem.
Ale zacznijmy od pewnej anegdoty. Wielkie odkrycia antropologii XX wieku – australopiteka, sinanthropusa, człowieka z Cro Magnon itp. zaowocowały powrotem postdarwinowskiej dyskusji zwanej „poszukiwaniem zaginionego ogniwa”. Była to dyskusja zupełnie niezgodna z myślą Karola Darwina, jednak przez dziesiątki lat rozgrzewała do czerwoności ludzkie umysły, poszukiwano bowiem zaginionego ogniwa pomiędzy małpą a człowiekiem. Oczywiście „kandydatów” do tego „stanowiska” było wielu i długo się na ten temat spierano jednak gdy dyskusja nieco osłabła Konrad Lorenz, znany austriacki etolog napisał, że znalazł w sposób bezdyskusyjny zaginione ogniwo – i że jesteśmy nim po prostu MY.
Rzecz jasna oprócz błyskotliwego bon motu Lorenz podniósł niezwykle ważny temat a mianowicie jak człowiek ma się właściwie do świata przyrody. Powszechnie obowiązująca wizja podzielana niestety kompletnie bezrefleksyjnie przez zbyt wiele osób wszelkiej proweniencji – od religijnej po ruchy rozwojowe, duchowe, new age’owe, ezoteryczne itp. nie przyjęła by koncepcji Lorenza. Wizja człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo boga lub przynajmniej posiadającego potencjał sięgnięcia po boskie atrybuty jest tak uwodząca i przynosi tak wielkie samozadowolenie, że trudno się z nią rozstać.
„Człowiek to brzmi dumnie” oraz „Człowiek jest miara wszechrzeczy” to hasła wciąż bezmyślnie powtarzane, które rządzą naszą psychiką.
Humanoetologia wszakże mówi coś innego: wrodzone popędy i instynktowne zachowania, którym w dużej mierze nadal podlega ludzka psychika, nie są specyficznie ludzkie ale pochodzą w prostej linii od naszych zwierzęcych przodków, są zatem homologiczne a nie analogiczne. Oznacza to, że są one genetycznie równoznaczne z popędami i instynktami wielu obecnie żyjących zwierząt.
Takie stwierdzenie budzi spore zamieszanie, bowiem wygląda na to, że kartezjańskie określenie odnoszące się do zwierząt: animal non agit, agitur w dużej mierze dotyczy również człowieka, stawiając jego sprawczość i wolną wolę pod dużym znakiem zapytania.
Warto tutaj wspomnieć również koncepcję homo defectus niemieckiego antropologa Arnolda Gehlena, według niego człowiek oddzielił się wprawdzie nieco od świata natury, jednak został w ten sposób pozbawiony pewnych narzędzi przeżycia i radzenia sobie z rzeczywistością dostępnych zwierzętom, natomiast „zysk” z tego jest w dużej mierze dyskusyjny i przynosi wiele trudnych konsekwencji. Osobiście uważam, że tym „zyskiem” jest świadomość ogromnej masy rzeczy, sytuacji i zjawisk, które człowieka przerastają oraz poczucie całkowitej bezradności wobec nich. Na tym „zysku” człowiek musiał budować swoje dalsze bytowanie na Ziemi i to w największym stopniu określa jego zachowania.
Podobną konfuzję wywołuje, wydaje się już niepodważalny fakt, że agresja ma charakter wrodzony. Mówimy tutaj oczywiście o agresji wewnątrzgatunkowej, agresja międzygatunkowa nie jest agresją w ścisłym tego słowa znaczeniu, gdyż nie są wówczas pobudzone ośrodki agresji w mózgu. Lew zabijający antylopę nie jest agresywny.
Z tego punktu widzenia agresja wewnątrzgatunkowa może być uważana za „tak zwane zło” – to tytuł znanej książki Konrada Lorenza, i tak chyba należałoby rozpoczynać nasze debaty dotyczące konfliktów i wojen. Oczywiście natura wypracowała różne mechanizmy aby zabezpieczyć gatunki przed tym, by agresja nie była aż tak niebezpieczna, służą temu między innymi różne formy rytualizacji agresji oraz zachowania związane z grożeniem i odstraszaniem.
Lorenz zwraca również uwagę na kilka ważnych kwestii związanych z agresją wewnątrzgatunkową:
- póki co nigdy nie doprowadziła ona do wyginięcia ani jednego gatunku
- sprzyja ewolucji i samemu gatunkowi (dobór naturalny, pozostają jednostki najlepiej przystosowane i ich geny są częściej powielane). Podobnie dotyczy to niekwestionowanego już zjawiska terytorializmu, którego zadaniem jest zadbanie o równomierne rozmieszczenie osobników na danym terytorium, co umożliwi im przeżycie. Paradoksalnie, o czym rzadko się myśli, terytorializm dba również o jednostki najsłabsze, dostaną one również dla siebie, wprawdzie mniejszy ale własny kawałek terytorium, na którym przetrwają. Terytorializm i agresja wewnątrzgatunkowa dba o to, aby np. w Warszawie na Mokotowie nie było za dużo ośrodków psychologicznych.
- Ogromnie ważne spostrzeżenie – tylko tam, gdzie występuje agresja wewnątrzgatunkowa obserwujemy również powstawanie więzi. Gatunki, czy też formy współżycia, gdzie nie ma agresji (np. ławice ryb, stada ptaków) nie tworzą również więzi.
Wspomniałem już, że natura osłabia negatywne skutki agresji wewnątrzgatunkowej tworząc formy i zachowania zmniejszające jej szkodliwość. Ale warto pamiętać też o rzeczy najważniejszej: celem „tak zwanego zła” nie jest zabicie przeciwnika, jest jedynie pozycjonowanie się względem niego!
I tutaj jesteśmy w domu ! Dochodzimy do miejsca, gdzie wiele nitek łączy się w jeden wątek – wszak to człowiek doprowadził do prawdziwej perfekcji i niesłychanego wyrafinowania wielorakie sposoby pozycjonowania się wobec drugiego człowieka. Subtelność i finezja tych form musiałaby zawstydzić każdy inny istniejący gatunek, można odnosić wrażenie, że ogromny procent ludzkiej kreatywności poszedł właśnie w tym kierunku.
A więc jeśli uznajemy, że to w dużej mierze pozycjonowanie się wobec innych jest naszym zwierzęcym korzeniem powstawania konfliktów i wojen, to można by powiedzieć, że nasz rozwój poszedł w tym kierunku i wielokrotnie przewyższyliśmy w tym naszych przodków.
W jakimś sensie w walce o jak najlepszą pozycję wobec innych robimy wszystko aby przebić wszelkie istniejące dotąd gatunki w umiejętności stwarzania sobie wrogów – a wróg jak wiadomo jest akuszerem/akuszerką wojny.
Oskar Heinroth, nauczyciel Konrada Lorenza podawał wiele przykładów teoretycznie „idiotycznych” przejawów współzawodnictwa w selekcji wewnątrzgatunkowej. Weźmy jeden z nich. Kogut argus rozwinął swoje lotki ramieniowe do takich rozmiarów, że wprawdzie zapewniają mu one wiele samic (im większe ma lotki tym więcej samic go pożąda) ale uniemożliwiają mu one latanie, co z kolei czyni go kompletnie bezbronnym wobec drapieżników. Mimo wszystko mu się to „opłaca”, gdyż i tak zostawi po sobie wystarczająco dużo potomstwa aby pozostać samcem alfa.
„Poza lotkami ramieniowymi argusa znam tylko jeden głupszy przejaw selekcji wewnątrzgatunkowej – to tempo pracy człowieka zachodniej cywilizacji” – pisał Heinroth (a było to w latach 60-tych XX wieku). Doprowadziliśmy pozycjonowanie się wobec drugiego człowieka do absurdu, walcząc o jak największy i jak najlepszy kawałek tortu życia – a ponieważ uwodzące smaki i warstwy tego tortu stają się coraz większe i wspanialsze – musimy tworzyć konflikty i wojny, gdyż mamy zbyt wielu wrogów, którzy chcą nas tego tortu pozbawić (lub przynajmniej tak nam się wydaje). Z tego punktu widzenia nie możemy ani zlikwidować wojen ani rozwiązać jakiegokolwiek konfliktu, możemy je realnie jedynie nieco osłabić, dać im nieco bardziej sensowną i mniej szkodliwą ramę. Nie widzę osobiście żadnej szansy na rozwój świadomości, który byłby w stanie zmienić ten mechanizm – albo w ogóle, bo musielibyśmy się cofnąć o 50 tysięcy lat i zacząć wszystko od nowa, albo szybciej niż w najbliższych 30 tysiącach lat.
James Hillman o wojnie. Część II.
Wychodząc z innych niż etologia przesłanek Hillman dochodzi do podobnych wniosków, których istotą jest rozwianie rozkosznie narcystycznych iluzji na temat człowieka, jego potencjału rozwojowego oraz możliwości oddziaływania psychologii w tym obszarze. Mam wprawdzie poczucie, że nie jest chyba w pełni świadomy, że tworzy jedynie kolejną możliwą, metafizycznie nieco niejasną narrację, jednak na drodze do zrozumienia poprzez nieustanną penetrację problemu oglądanego z różnych perspektyw jest to niewątpliwie bardzo istotny krok.
„Życzenie tego, aby powstrzymać wojnę ma taką samą naturę jak każdy prawdziwy problem psychologiczny: nie możemy go w satysfakcjonujący sposób spełnić ani rozwiązać, nie da się go wyprzeć ani o nim zapomnieć oraz nie zniknie samo z siebie. (…) Nasze życzenie by wojny ustały może nawet nie powinno się spełnić [jako że byt przejawia się jako wojna, która leży u podstaw bytu, podobnie jak śmierć i miłość]” – pisze Hillman.
I dalej powołuje się na Immanuela Kanta, że człowiek chce zgody ale przyroda wie lepiej, co jest dobre dla jego gatunku – ona chce niezgody. „Środkiem, którym posługuje się natura, aby mogły się rozwinąć wszystkie predyspozycje człowieka jest antagonizm w społeczeństwie, o ile ostatecznie staje się on źródłem prawodawczego porządku” – pisze Kant ulegając chyba w końcowym fragmencie oświeceniowej iluzji.
Hillman, podobnie jak etologia zwraca uwagę na korzystny wpływ jaki na zapobieganie najbardziej krwawym efektom wojny ma zrytualizowanie i zestetyzowanie jej działań. Nie należy jednak tego rozumieć jako kontynuacji zupełnie nie sprawdzającej się w rzeczywistości amerykańskiej zasady Nefa, zgodnie z którą kultura przeciwdziała agresji. W przeszłości mieliśmy wiele przykładów, gdzie sama bogata estetyka rytuałów wojennych, jak na przykład podczas renesansowych wojen pomiędzy miastami włoskimi, zmniejszała ich destrukcyjne oddziaływanie. Podobnie działo się w oświeceniowej Europie a w Japonii przez 150 lat nie stosowano wprowadzonej wcześniej broni palnej ze względów estetycznych, choć również i ksenofobii.
Końcowe wnioski Hillmana są następujące:
Nie jesteśmy w stanie powstrzymać wojny ale:
- możemy obudzić się z rozkosznego komfortu snu na mięciutkiej i słodkiej poduszce-przytulance niewinności (czytaj: naiwności!) i niebezpiecznej iluzji na temat siebie i świata. Z tej właśnie iluzji próbuje nas wyrwać właśnie wojna!
- możemy przezwyciężyć chrześcijańską, pełną iluzji nadzieję, która jedynie uwodzi niewiele dając w zamian. Możemy przezwyciężyć świadomą ignorancję i niewiedzę, arogancką głupotę, ucieczkę tchórza przed świadomością i wiedzą. Nadzieja nieuchronnie zawsze przemienia się w to, co skrywa – w swoją wierną nocną towarzyszkę: rozpacz. My jednak wolimy widzieć jedynie jej „dzienną” twarz
- możemy uświadomić sobie, że religia nie przeciwdziała wojnie lecz ją wspiera
- możemy wobec wojny zastosować podstawową zasadę psychoterapii: jeśli chcemy coś zmienić, musimy ot najpierw uznać i docenić. Na początek uznajmy więc i czcijmy Aresa oraz to, co nam daje i umożliwia
- możemy wreszcie spowolnić początki wojny, spróbować wyhamować odruch furii impulsywnych działań i szybkich bezsensownych decyzji. Nie na wojnę trzeba znaleźć lekarstwo lecz na pośpiech – pisze Hillman.
Może to wszystko wydaje się zbyt mało, może dla wielu z was będzie to brzmiało jak próba kolejnych drobnych retuszy niewiele zmieniających w interesującej nas kwestii. Mam jednak wrażenie, również jako psychoterapeuta pracujący od wielu lat z ludźmi, grupami oraz konfliktami społecznymi, że największym zagrożeniem dla każdego działania są nadmiarowe i nierealistyczne oczekiwania co do efektu. Sądzę, że to nasze oczekiwania aby problem wojen i konfliktów został rozwiązany jak najszybciej i to przy pomocny pozornie przeciwstawnych metod dostępnych naszej wspaniałej ludzkiej naturze sprawiły, że niewiele się dotąd w tej kwestii zadziało, a może nawet jesteśmy w gorszej sytuacji niż nasi przodkowie, choć na razie inne gatunki zostały przez nas zdominowane.
Wydaje nam się, że jesteśmy w stanie wszystko rozwiązać, jednak to iluzja boskiej wszechmocy. Całkowie zgadzam się z Hillmanem, że prawdziwego problemu psychologicznego nie da się rozwiązać, możemy go jedynie próbować zrozumieć, łagodząc najtrudniejsze jego skutki.
Tylko tyle ale również aż tyle.
To inne spojrzenie na psychoterapię, pracę z grupą, wojny i rozwiązywanie konfliktów. Ale o nowym podejściu do psychoterapii opowiem na następnym wykładzie.