Tożsamość jest zwykle opisywana jako to, z czym człowiek się identyfikuje, czemu mówi – lub powiedziałby, gdyby go zapytać „To jestem ja”. Tak zdefiniowane poczucie tożsamości jest ważnym elementem sytuacji, gdy klient pojawia się w gabinecie terapeutycznym. Zwykle jest to moment, kiedy to poczucie zostaje podważone przez jakieś zewnętrzne lub wewnętrzne wydarzenie. Dzieje się coś, co sprawia, że człowiekowi trudno jest dłużej utrzymać poczucie dotychczasowej identyfikacji, jednak jej zmiana wydaje się niemożliwa, bezsensowna lub odrażająca. W tym sensie taką sytuację możemy rozpatrywać w kategoriach dysonansu poznawczego. Wydarzenie zewnętrzne typu zdrada dokonana przez partnera/partnerkę, choroba, krach na giełdzie itp. nie pozwalają już dłużej myśleć o sobie jako człowieku pozostającym w szczęśliwym związku, człowieku zdrowym czy też bogatym i konfrontują nas z koniecznością przejścia w obszar innej tożsamości, jednak właśnie to wydaje nam się katastrofą i zwykle na wszelkie możliwe sposoby staramy się przed tym bronić. Oczywiście zdarzają się pozornie bardziej przyjemne naciski na zmianę tożsamości: wygrana na loterii człowieka niezamożnego, wielka odwzajemniona miłość kogoś, kto miał siebie za osobę nieatrakcyjną itp. jednak te sytuacje często wcale nie są łatwiejsze dla ludzkiej psychiki. Okazuje się, że stara tożsamość nie odpuszcza tak łatwo i może szybko sprawić, że człowiek przepuści wygraną lub doprowadzi do rozpadu nowego związku.
Tym co sprawia, że dana sytuacja nacisku na zmianę tożsamości jest łatwiejsza bądź trudniejsza określa sztywność czy też „betonowość” naszej pierwotnej identyfikacji. Oczywiście sytuacje takich presji na zmianę tożsamości czy też wydarzenia tworzące dysonans poznawczy w jednostce zdarzają się nam przez całe życie natomiast duża ich część dotyczy tylko pewnych elementów naszej identyfikacji i w związku z tym mają one znamiona jedynie pewnego konfliktu wewnętrznego. Jeżeli pomyślimy, że tożsamość zwykle opiera się na kilku lub kilkunastu ważnych „punktach” (m.in. są to wartości, ważne elementy obrazu siebie itp.), to konflikt wewnętrzny bądź zewnętrzny dotyczy sytuacji, gdy zazwyczaj tylko jeden z tych elementów jest podważany czy atakowany. Znacznie trudniejsze chwile mają miejsce , gdy wiele lub wszystkie kategorie zostają postawione pod znakiem zapytania, wtedy mamy do czynienia z kryzysem tożsamości. Takich ważnych kryzysów jest w życiu człowieka kilka: przejście do życia dorosłego, momenty związane z miłością, partnerstwem i rozstaniem, rodzicielstwem, kryzysem środka życia, starością i śmiercią.
Oczywiście trzeba od razu dodać, że z terapeutycznego punktu widzenia wszystkie konflikty i kryzysy wewnętrzne są związane z procesem rozwojowym człowieka i z tego względu jednym z podstawowych zadań terapeutycznych jest umożliwienie klientowi przejście tej przemiany tożsamości w sposób sensowny to znaczy tak, aby klient był zdolny do integracji tych doświadczeń, przed którymi jego pierwotna tożsamość się broni. Integracja oznacza tu stwarzanie przestrzeni dla włączenia tych nowych, zwykle niechcianych elementów do pierwotnej tożsamości, co oznacza konieczność przeorganizowania całego systemu wewnętrznych odniesień lub niekiedy całkowitą wymianę „starych klocków” na nowe.
Oczywiście pierwotna tożsamość będzie się przed tym broniła na wszelkie możliwe sposoby, zadaniem terapeuty jest towarzyszenie klientowi w tym trudnym okresie i umożliwienie zaistnienia tej przemianie w sposób możliwie najbardziej świadomy.
Tożsamość człowieka tworzy pewnego rodzaju „kulturę”, zagrożenie lub rozbicie tej struktury sprawia, że rzeczy przestają się dziać jak dawniej. Oznacza to, że nawykowe i dobrze dotąd funkcjonujące metody nie powodują już sprawnego i płynnego działania, mechanizmy się zacinają a cały system rozchwiewa. W tej sytuacji przychodzi klient do terapeuty i zwykle oczekuje od niego pomocy w przywróceniu status quo ante. Ma do tego wiele „użytecznych” narzędzi: idealizację dawnego stanu, naiwny sentymentalizm, optymizm, a z drugiej strony depresję, myśli samobójcze itp. O tym, co i jak terapeuta może zrobić w takiej sytuacji zajmiemy się w końcowej części tego tekstu jednak na razie musimy rozszerzyć nieco nasze rozumienie tego czym jest ludzka tożsamość.
Zasadniczo myślimy o niej jako o rodzaju „filtra” na wejściu percepcyjnym, który rozdziela doświadczenia na zgodne lub niezgodne z tym, co uważamy za „ja”, siatkę kategorii strukturalizujących co jest dopuszczane do świadomości (przez co jednocześnie identyfikacja jednostki jest potwierdzana i wzmacniana) a co jest przez ten filtr odrzucane i w konsekwencji wypierane lub poddawane „obróbce” przez inne mechanizmy obronne. Tożsamość można sobie również wyobrażać jako zestaw pewnego rodzaju „magnesów” w ludzkiej psychice, które wybierają z ogromu dziejących się doznań tylko niektóre i przyciągają je do siebie. Myślę jednak, że te wyobrażenia nie oddają w pełni dynamiki tego, co się w takich sytuacjach wydarza. Dlatego też wolę myśleć o tożsamości jako o pewnym obszarze, w którym dzieją się rzeczy. Takie podejście odnajdujemy również w antropologii kulturowej. Amerykański antropolog Marshall Sahlins pisał: „[każde] Wydarzenie jest tym, co z niego rozumiemy. Tylko poprzez wpisanie go w pewien schemat kulturowy możemy mu nadać doniosłość historyczną”. „Wydarzenie jest relacją między zdarzeniami a strukturą (bądź strukturami), ujęciem zjawiska-w-sobie jako obdarzonej znaczeniem wartości, posiadającej historyczną doniosłość.” „Historię porządkuje kultura, w każdym społeczeństwie inaczej, stosownie do schematów nadających rzeczom sens.”(M. Sahlins Wyspy historii, cyt. za J. Lear Nadzieja radykalna str. 71-72)
Sądzę że dokładnie tak samo jest z ludzkim doświadczeniem tzn. z przeniesieniem zjawiska-w-sobie w przestrzeń wewnętrzną, jest ono strukturalizowane przez tę właśnie przestrzeń i jej kategorie.
Można sobie tę przestrzeń wyobrazić jako pewne pole, w którym umieszczone są określone punkty/magnesy (są to ważne elementy tożsamości: wartości, podstawy obrazu siebie, najważniejsze postawy itp.) o konkretnej sile przyciągania. Każde zdarzenie/zjawisko-w-sobie, które „wpada” w tę przestrzeń psychiczną ostatecznie lokuje się w niej jako doświadczenie w określonym miejscu w zależności od tego jak wszystkie „magnesy” na to wydarzenie reagują (w miejscu, które jest jak gdyby wypadkową sił w tym polu) lub, w skrajnym wypadku, z tej przestrzeni wypada (jednak za każdym razem, nawet w takie sytuacji pozostawia w tym obszarze pewien ślad, który w końcu staje się zaczynem zmiany). Ta przestrzeń podlega, rzecz jasna, pewnym transformacjom, w zależności od różnych okoliczności (głównie nowych doświadczeń, które osłabiają lub wzmacniają poszczególne „magnesy” lub dodają nowe) to samo wydarzenie może w różnym czasie „ulokować się” w innym miejscu tego pola niż poprzednio. Podobnie też zdarzenie/zjawisko-w-sobie, które w jakiejś przeszłości „wypadło”, „nie ulokowało się” w tym polu w innym momencie może w to pole wejść i jakoś w nim zaistnieć.
Są to małe lub większe dynamizmy w tej przestrzeni, tak naprawdę to ona cały czas „wibruje” – tylko w określonych granicach (jak współczesne wieżowce), które jednak trudno jest określić a priori. Kryzys oznacza sytuację, gdy ta wibracja przekracza dopuszczalny zakres rezonansu i grozi zawaleniem konstrukcji. Z tego miejsca oczywiście powstaje ważne pytanie czy traktujemy życie człowieka jako rejon dużych „aktywności sejsmicznych” i wtedy należałoby budować „lekkie konstrukcje” typu domki z trzciny, które łatwo przebudować, czy też upierać się przy dużych „betonowych” budowlach, których trwałość jest zwykle większa lecz zagrożenie, które niosą – również.
Oczywiście istnieje podstawowy konflikt własnej przestrzeni człowieka i jej kategorii z przestrzenią społeczną, która równocześnie w nim funkcjonuje. Dysonanse i konflikty powstające na linii styku tych obszarów mogą wpływać na rozwój i zmiany tak w przestrzeni jednostki jak i w przestrzeni społecznej, jednak w tego typu sytuacjach wydarzających się podczas terapii akcent prawie zawsze musi być położony bardziej na afirmację własnej przestrzeni jednostki w tym sensie, że rozbieżności z przestrzenią społeczną oraz z przestrzenią innych ludzi mają służyć człowiekowi w dookreślaniu i pogłębianiu rozumienia czym jest jego wewnętrzna przestrzeń a nie w próbach jej esencjalnej zmiany. Taka też jest w moim rozumieniu rola psychoterapii – oznacza to pomoc człowiekowi na tak rozumianej drodze rozwojowej, gdyż jednostka nie może odejść w sposób znaczący od własnej przestrzeni bez istotnej szkody dla swojego życia psychicznego.
Rozbicie struktury świata-tożsamości jednostki, jej „kultury”, sprawia, że „rzeczy przestają się dziać”. Rzeczy się „nie dzieją”, gdy nie ma dla nich wewnętrznej przestrzeni odniesień. Oczywiście najtrudniejsza jest sytuacja, gdy stworzona przez człowieka wewnętrzna przestrzeń była bardzo wyraziście określona i nagle, z dowolnych powodów, zostaje utracona. Wtedy rzeczy albo przestają się dziać, bo nie mają już sensu (swojego miejsca w systemie odniesień tej przestrzeni), albo dzieją się „w powietrzu” – bez wewnętrznego wsparcia, jak to się wydarza w przypadku symboli, które funkcjonują w oderwaniu od rytuałów i mitów. W takiej sytuacji albo jednostka umiera psychicznie co przejawia się poprzez naiwną gloryfikację przeszłości, utratę sensu życia lub beznadzieją walkę o reaktywację status quo ante, albo też konieczne jest odnalezienie/stworzenie nowego punktu odniesienia wewnętrznego dla starego działania, który przeorganizuje istniejącą dotąd przestrzeń.
Zagłada starej tożsamości, starej przestrzeni, w której działy się rzeczy jest czasem kompletnego zagubienia, fazą nigredo w rozumieniu alchemicznym, gdzie człowiek znajduje się w czarnej dziurze z reguły bez wiary, że kiedykolwiek może z niej wyjść. To idealna sytuacja dla wszelkiego rodzaju „władców dusz” oferujących zbawienie w wersji instant – sekt, fałszywych guru, bałamutnych religii i terapeutycznych „mądrali”. W istocie jedyne, co w takiej sytuacji może być prawdziwie pomocne jest pomoc w odkryciu przez człowieka sensu tej „zagłady” tożsamości i dzięki zrozumieniu i przyjęciu go uruchomienie płynnego i elastycznego procesu przejścia do nowej kultury, nowej tożsamości. Problem z reguły jednak polega na tym, że wymaga to od terapeuty umysłu początkującego, całkowitej otwartości na wszelkie pojawiające się rozwiązania i odrzucenie wiedzy apriorycznej, a od klienta ogromnego wysiłku mentalnego, obserwacji, zdolności do analizy, poszukiwań, cierpliwości, akceptacji zwątpień i nieomal taoistycznej wiary w to, że „największą cnotą jest podążać za tao nawet gdy jawi się ono jako ciemne i niejasne”.
Wydarzenia, które nie odnajdują w naszej wewnętrznej przestrzeni miejsca, żeby „się dziać” będą swą siłą lub uporczywością starały się wymusić aby taka przestrzeń dla nich zaistniała. Terapeuta wraz z klientem musi dla nich tę przestrzeń odkryć/stworzyć jak najszybciej, gdyż w przeciwnym razie grozi to destabilizacją systemu (nazywa się to czasem nerwicą lub psychozą).
W psychologii procesu mamy dosyć przewrotny pomysł, że to co nam zagraża jest faktycznie naszym sprzymierzeńcem, gdyż stanowi jedną z ważnych osi nowo powstającej tożsamości. Z tego względu jako zagrożenie spostrzega je jedynie stara identyfikacja jednostki, która broni się przed zmianą. Terapeuta widzi sygnały na te elementy nowej tożsamości, które są pilotowane przez niechciane wydarzenia dziejące się w życiu klienta poza jej/jego kontrolą, stara się dać mu/jej doświadczenie istoty tych zdarzeń, wprowadzić je do dawnego pola psychicznego, znaleźć dla nich miejsce i pozwolić im by przetransformowały istniejący obszar w nową przestrzeń wewnętrzną o większej niż dotychczas pojemności oraz z większym rozumieniem tego, co się jednostce w życiu przydarza. Terapeuta może robić to na wiele różnych sposobów, również niejako sam „wchodzi” w przestrzeń wewnętrznych doświadczeń osoby, z którą pracuje, gdzie swoim zachowaniem i interwencjami modeluje nowy układ przestrzeni, w której „dzieją się rzeczy” klienta.
Nie jest to łatwe zadanie i większość z terapeutów ma tendencję do używania swojej wiedzy apriorycznej lub własnych doświadczeń do szybkiego „odgadywania snów” klienta i popychania ją/go w tym kierunku. Zapominają o fundamentalnym znaczeniu czasu i cierpliwości w procesie terapeutycznym. James Hillman tak o tym pisze:
„Indogermańskim rdzeniem „patosu” [gr. pathos – cierpienie] jest „spa”, które odnajdujemy w niemieckim słowie „spannen” = „napinać”, jak napinanie cięciwy łuku. Od tego samego korzenia pochodzi „pacjent” i angielskie oraz francuskie słowo „patience” = cierpliwość. Oba oznaczają coś długotrwałego i przypominają o twierdzeniu alchemików, że „w cierpliwości człowieka jest jego dusza”. Odejście … [od tego] … oznacza w odniesieniu do psyche praktycznie usunięcie napięcia i cierpienia, cierpliwości, a w końcu i samej duszy.” (J. Hillman Samobójstwo a przemiana psychiczna str. 135)
(Należy oczywiście pamiętać, że „dusza” u Hillmana ma inne niż chrześcijańskie znaczenie.)
Projekt „człowiek” jawi się generalnie jako coś bardzo trudnego a projekt „naprawdę rozwijający się człowiek” jako coś prawie niewyobrażalnego.
Warszawa, kwiecień 2015