Wstęp
Słowo klucz psychoterapii stało się słowem wytrychem otwierającym tak różne drzwi i odnoszącym się do tak odmiennych kwestii, że jest w tej chwili enigmą, która właściwie nic nie znaczy.
Zasadniczo dotychczasowe rozumienie tego pojęcia to prometejska droga wzwyż ku szczytom, jedności, oświeceniu, pełni itp. obejmowanie wszystkich części człowieka w celu połączenia ich w spójną, harmonijną całość. Pobrzmiewa w tym podejściu rozkosznie narcystyczne i uwodzące przekonanie, że człowiek jest istotą stworzoną na obraz i podobieństwo bogów i może to podobieństwo zrealizować swoim życiem.
Jednak niezależnie od tego na ile traktujemy takie podejście jako propagandę sukcesu proponującą człowiekowi utopijną i nierealną do spełnienia drogę, napotykamy w nim też na zasadnicze nieporozumienie dwojakiego rodzaju. Po pierwsze – zwrócił na to uwagę już James Hillman – ważniejsza od drogi „ku szczytom” w rozwoju człowieka wydaje się być wyprawa „w dół”, podróż w krainy imaginatywnych obrazów, dziedziny określanej często mianem depresji i wchodzenie w kontakt z inferiores, bytami niższymi. A po drugie, i to jest chyba znacznie bardziej istotne, prometejska koncepcja rozwoju zakłada, że wartością jest jedność i spójność, podczas gdy wydaje się, że stanowi to jedynie utopię monistycznego i racjonalnego, „apollińskiego” umysłu w obronie przed „pokawałkowanym” Dionizosem reprezentującym byt, „który występuje w wielu częściach czy rolach niczym marzenie senne z pełną obsadą aktorską”.
„Jest to, zdaje się, wrodzona i zniewalająca potrzeba wszystkich, że wyobrażają sobie swoje 'ja’ jako jedność. Choćby ten chorobliwy pogląd jak najczęściej i jak najcięższym ulegał wstrząsom, zawsze się odradza na nowo” – pisał Hermann Hesse (Hesse, 1957,s.68). Wartością psychiki człowieka jest potencjalność wielości, zupełnie nieharmonijnej i dysonansowej, integracja w tym znaczeniu może oznaczać co najwyżej stwarzanie psychicznej przestrzeni dla pomieszczenia tak rozumianej różnorodności. Gdy pytam ludzi czy taka wizja ich przeraża, odpowiedź często brzmi: Wręcz przeciwnie, czuję ogromną ulgę!
Rozwinięcie
Zacznijmy od klasyki, C.G.Jung używa terminu integracja w trzech znaczeniach:
- jako badanie interakcji świadomości i nieświadomości
- jako etap rozwoju charakterystyczny dla drugiej połowy życia, w którym napięcia pomiędzy przeciwieństwami osiągają równowagę a raczej optymalny poziom konfliktu i napięcia
- jako część i podstawa procesu indywiduacji. W odróżnieniu jednak od indywiduacji integracja nie akcentuje wyjątkowości i samorealizacji, prowadzi jednak do pełni, która jest efektem syntezy różnych aspektów osobowości. (Samuels, Shorter, Plaut, 1994, s.84-85)
W słownikach znajdujemy wyjaśnienia mówiące że integracja to scalanie; proces tworzenia całości z części albo włączanie jakiegoś elementu w całość; zespolenie i zharmonizowanie składników zbiorowości społecznej. Zwykle spotykamy błędne wyjaśnienie, że słowo to bierze się od łacińskiego integratio = scalanie, etymologicznie bowiem integratio oznacza 'odnowienie’, natomiast czasownik integrare 'odnawiać, odtwarzać’ pochodzi od integer 'nietknięty, cały’ gdyż -teger pochodzi od tangere – dotykać. Od tangere pochodzi też tangens – funkcja kątowa (od dotykający, styczny).
Ciekawe jest to głębsze znaczenie słowa „niedotknięty”, „nietknięty” w znaczeniu „nienaruszony”, powstaje bowiem natychmiast pytanie: przez kogo? lub przez co? Sens tego określenia odnosi się do czegoś co funkcjonuje samoistnie nie będąc dotkniętym (zmienionym) przez kogoś, przez coś. Coś nienaruszonego, niezmienionego pod wpływem czegoś; ale też słowo „nietknięty”, „nienaruszony” ma inne znaczenie – taki, którym się jeszcze nie zaczęto zajmować, którego jeszcze nie zbadano.
Chodziłoby więc w integracji o odtwarzanie, odnowienie tego nienaruszonego, co zostało w jakiś sposób i w jakimś momencie zmienione, dotknięte, i o czym, ponieważ tego nie zbadaliśmy, mamy jeszcze bardzo nikłe pojęcie.
Integrację należałoby w takim razie rozumieć jako proces lub stan, ale jednoznacznie jako powrót do rzeczywistości przed jakkolwiek pojmowaną „obróbką” – w wypadku człowieka chodzi z pewnością o „obróbkę” społeczną. Oznaczałoby to więc odnowienie, odtworzenie pierwotnego stanu psychiki czyli powrót do psychiki dziecka. Trzeba sobie w takim razie odpowiedzieć na pytanie co taki powrót miałby właściwie oznaczać. Czy dziecko jest jednością? – jeśli już o tym myśleć nie wikłając się o jaki wiek dziecka chodzi – czyli wracając do momentu narodzin albo jeszcze wcześniej, to jeśli już jest jednością to ze światem, nie ma jeszcze granic, progów, które je od niego oddzielają. To jest pierwsze „naruszenie”, „dotknięcie” – owo wydzielenie dziecka od świata. Potem następuje już tylko konsekwentny proces socjalizacji, który kawałkuje psychikę na dobre i na złe. Jakie jeszcze „naruszenia”, „dotknięcia” dotyczą psychiki dziecka? Bez wątpienia najważniejszą cechą „nienaruszonej”, „niedotkniętej” psychiki jest jej potencjalność, która wraz z jego rozwojem i socjalizacją podlega coraz większym ograniczeniom. Pisałem o tym w swojej książce przywołując to, co Roman Jakobson mówił o rozwoju mowy dziecka.
„Dobrym przykładem i metaforą jest ludzka mowa. Jak wiadomo, dzieci na początku nie mówią, jednak
’w miarę, jak niemowlę zbliża się do momentu, w którym zaczyna tworzyć swoje pierwsze rozpoznawalne słowa, ma do swej dyspozycji możliwości artykulacji, o których nawet najbardziej utalentowany poliglota może tylko marzyć. (…) możliwości foniczne gaworzącego dziecka są nieograniczone’ (Heller-Roazen, 2012, s. 8).
Jednak pomimo tego ogromnego potencjału, jak pisze Jakobson,
’dziecko traci niemal całą zdolność tworzenia dźwięków podczas przechodzenia od fazy przedjęzykowej do pojawienia się pierwszych słów’ (ibidem).
Oznacza to, że nabywanie konkretnego języka, wyłanianie się pewnej struktury z konieczności musi być połączone z zapominaniem o swoich innych możliwościach, inaczej stałyby się one przeszkodą nie do przejścia. I tak, jak konieczna jest taka właśnie amnezja językowa, czy też foniczna, by mogła powstać zdolność do posługiwania się danym językiem, tak pewne tożsamości czy idee muszą zostać zapomniane, by czasowo zrobić miejsce na pojawienie się innych. Jednak w dłuższej perspektywie nie jest dobrze, by „te zapomniane” odeszły na zawsze w niepamięć, są one bowiem nieustannie elementem całości, który w jakimś momencie musi powrócić i upomnieć się o swoje. Dlatego też przychodzenie i odchodzenie pewnych struktur, idei czy tożsamości jest po prostu elementem kolejnej przemiany, kolejnego krążenia tych samych 64 heksagramów opisanych w Księdze Przemian.” (Teodorczyk,2016, s.300-301).
Mówiąc więc o integracji mamy na myśli potencjał wielości, o możliwy dostęp – ale bez konieczności ich scalania – do wszystkich swoich części i aspektów. To jest miejsce naszego psychicznego startu, stąd wychodzimy jako „nienaruszeni” a potem paradoksalnie poprzez socjalizację dzieje się coś podobnego do rozwoju mowy u dziecka ale jednak fundamentalnie różnego. Wydzielając się ze świata i realizując poprzez konkretne elementy socjalizacji pewną fragmentaryczną wersję siebie paradoksalnie uruchamiamy „odrzucone wybory”, które wracają do nas poprzez kłopoty, które te odrzucone części tworząc próbując zwrócić na siebie uwagę. Podobnie jak próba scalania pokawałkowanej psychiki musi prowadzić do iluzyjnej jedności z ogromnymi wewnętrznymi napięciami.
Integracja byłaby więc próbą odnowienia, odtworzenia całkowitej potencjalności człowieka, nieskończonej wielości wersji, które są w nim zapisane.
Nie zastanawiając się czy jest to w ogóle możliwe trzeba zwrócić uwagę, że nie chodzi tutaj ani o jedność ani o spójność, wręcz odwrotnie – o wielość, pokawałkowanie i niespójność w znaczeniu różnorodności. Jeżeli już mówić o jakiejś formie niepodzielenia to w takim znaczeniu jak mówiono o Dionizosie, „podzielony i niepodzielony” (w nawiązaniu do poćwiartowania „pierwszego” Dionizosa przez Tytanów). Czy w takim razie cały proces integracji jest odwzorowaniem mitu o Dionizosie? Mitu o odrodzeniu, odnowieniu – powrocie ze „społecznego pokawałkowania” z psychoterapeutyczno-rozwojowymi ambicjami dotyczącymi jedności, do „stanu przed naruszeniem” – potencjalnej wszechróżnorodności? Wszak Dionizos sam w sobie jest kimś właśnie takim ze swoją hermafrodytyczna naturą, potrójnymi narodzinami (Trigonos), podwójnym ojcem – Zeusem i Hadesem i potrójną matką – Persefoną, Alkmene, Selene. „Rozpoznajemy tu dwa oblicza, które ukazywał nam również Zeus: twarz ojca i oblubieńca z jednej strony, twarz syna i boskiego dziecka z drugiej. Nie tylko Zeus i Dionizos mieli w naszej mitologii tę podwójną twarz, lecz z pewnością żaden inny nie ukazywał jej bardziej dobitnie: Dionizos jako bóg kobiet, Olimpijczyk jako bóg mężczyzn” (Karl Kerenyi, 2002, s.208)
„Wszyscy przechodzimy kryzysy tożsamości” – pisze James Hillman – „ponieważ pojedyncza tożsamość jest po prostu jedną z iluzji monoteistycznego umysłu, który chce za wszelką cenę pokonać Dionizosa.” I dalej: „Autentyczność jest nieustannym rozczłonkowywaniem, kawałkowaniem bytu i nie-bytu ja, bytem, który występuje w wielu częściach czy rolach niczym marzenie senne z pełną obsadą aktorską” (Hillman, 2016, s.72).
Nie jestem pewny czy Hillman też tak myślał ale „pojedyncza tożsamość” jako jedna z iluzji monoteistycznego umysłu dotyczy dla mnie również, czy też przede wszystkim pojedynczej tożsamości w znaczeniu „pełnej”, „całkowicie zintegrowanej” czy też „oświeconej” psychiki.
Wszystkie te napięcia pomiędzy różnymi potencjalnymi tożsamościami można opisywać poprzez różne wersje logosu, formy, prawa, systemy, u źródeł których możemy odnaleźć różnych bogów. Zwykle używamy w tym celu logosu bogów olimpijskich, Ateny, Apollina, Hermesa lub Saturna. Ale logos ma wiele definicji (a Heraklit mówił, że ulega przemianom i fluktuacjom) i rządzi nim wielu bogów, każdy jednak jest mocą umysłu, która umożliwia uzyskiwanie wglądów, kreuje określony kosmos (ład, porządek) i nadaje mu sens. „Logos” to stare słowo na określenie tego, co najtrudniej nam określić – czyli na określenie świadomości” – pisze James Hillman ( Hillman,2016, s.74).
Logos dionizyjski opisuje konflikty naszych potencjalnych tożsamości poprzez napięcia dramatyczne, to co w logosie apollińskim jest biegunowością, konceptualnym przeciwieństwem, dla Dionizosa oznacza, że wszyscy jesteśmy złożeni z agonów (walk, konfliktów) oraz że nadawanie sensu naszemu życiu polega na rozpoznaniu, że jest ono spektaklem teatralnym, w którym uczestnictwo jako aktor o wielu maskach określonych fikcji jest naszym przeznaczeniem.
„Nasza mitologia, snując opowieści o Hadesie i Persefonie, o Dionizosie i jego towarzyszach, prowadzi nas na skraj spraw, tworzących treść misteriów – spraw, o których nie wolno było mówić, co więcej: jeśli je naprawdę przeżywano, nie sposób było o nich rozpowiadać.
Dlatego zatrzymamy się w tym miejscu” – pisze Karl Kerenyi (Kerenyi,2002, s.225), a ja chciałbym tylko dodać, co z tego wszystkiego może wynikać dla rozumienia istoty psychoterapii.
Zakończenie
Psychoterapeutyczne koncepcje uległy w kwestii rozumienia integracji pewnemu, zapewne nieświadomemu, powrotowi niebezpiecznej, choć uwodzącej iluzji – musiały uznać, że człowiek nie jest jednością, jednak odrzucona utopia monistycznego podejścia powraca w sposobie, w jaki próbuje radzić sobie z wielością – właśnie poprzez rozumienie integracji jako ponownego osiągania jedności.
Wizja „rozwojowego raju”, w którym wszyscy chodzą w białych szatach, dostojnie i harmonijnie w jasnym świetle dnia a w tle pobrzmiewa muzyka Brahmsa jest nie tylko nieprawdziwa lecz absolutnie przerażająca, gdyż muszą równolegle żyć w nas istoty, które nie znoszą jasnego światła, lubią inne kolory niż biały i mają zupełnie inny gust muzyczny.
Hillman wiązał zastąpienie drogi „w dół” drogą ku szczytom z chrześcijańskimi synodami VII i VIII wieku, w czasie których w kontekście problemu ikonoklazmu zastąpiono tradycyjny trójpodział człowieka na ducha, duszę i ciało faktycznym dualizmem ducha i ciała eliminującym duszę (animę). Sądzę jednak, że sprawa może bardziej dotyczyć szerszej kwestii, wydaje się, że prometejska wizja ludzkiego rozwoju jest raczej związana z polem monoteistycznych religii w ogóle. Kultury politeistyczne, np. hinduska mają na ten temat zupełnie inne zdanie. „W poezji dawnych Indii pojęcie to [jednolite 'ja’ osoby TT] jest zupełnie nieznane, bohaterowie hinduskich eposów nie są osobami, lecz wiązką osób, szeregiem inkarnacji” (Hesse, 1957, s.70)
Dla praktyki psychoterapeutycznej i rozumienia czym jest rozwój psychiczny wszystkie te rozważania oznaczałyby znaczącą zmianę w podejściu do terapeutycznej pracy z klientem. Po pierwsze byłby to powrót do tego, co Gregory Bateson określał jako naukę czyli wyłącznie do badania, które w tym wypadku odnosiłoby się do odkrywania potencjalności ludzkiej psychiki. Po drugie w tak rozumianej psychoterapii zasadniczo terapeuta nie musiałby robić nic więcej poza stwarzaniem przestrzeni dla tej potencjalności. Nie musiałby podejmować, żadnych „klasycznie” pojmowanych działań „integracyjnych”, łączących czy scalających ten wielobarwny patchwork w jakkolwiek pojmowaną jedność czy całość, nie musiałby próbować facylitacji i komunikacji pomiędzy tymi różnymi aspektami ludzkiej psychiki, samo doświadczenie tej potencjalności byłoby jedynym celem działań psychoterapeutycznych.
W tym kontekście można byłoby się w zasadzie zgodzić z Jamesem Hillmanem (gdyby rozszerzyć ten pogląd na wszystkie elementy ludzkiego życia psychicznego i wszystkie w nim opozycje), gdy pisze on:
„Wynika stąd, że celem psychoterapii bez względu na rodzaj szkoły psychologicznej, która ją stosuje, czy też na charakter naszych przypadłości psychicznych, na jakie się uskarżamy, jest zdobywanie i przyswajanie sobie psychologii – logosu psyche [podkreślenie moje TT], który jest jednocześnie rodzajem therapeia duszy” (Hillman,2016, s.161).
Jednak ostatnie słowo należy do Hermanna Hesse i cytatem z jego książki zakończmy ten krótki tekst:
„Kończąc nasze studium, musimy jeszcze rozwiać ostatnią fikcję, pewne zasadnicze omamienie. Wszelkie wyjaśnienia, wszelka psychologia, wszelkie próby zrozumienia wymagają środków pomocniczych: teorii, mitologii, kłamstw. Przyzwoity autor winien na końcu swej rozprawy w miarę możności sprostować te kłamstwa. Kiedy mówię 'w górze’ lub 'na dole’, jest to już pewien sąd, który wymaga wyjaśnienia, ponieważ 'w górze’ i 'na dole’ istnieją tylko w myśleniu, tylko w abstrakcji. Sam świat nie zna żadnego 'w górze’ i 'w dole’.” (Hesse, 1957, s.66).
Krótko mówiąc konsekwentne podejście musi prowadzić do stwierdzenia, że nawet logos psyche jest też tylko fikcją, nawet jeśli, jak twierdzi Hillman jest to „uzdrawiająca fikcja”.