Persona non grata: o wykluczeniach wewnętrznych i zewnętrznych. Artykuł pochodzi z książki: Skazani na wykluczenie. Wyd. APS 2005.
„Kiedy straciłam pracę, przez chwilę wszystko było ok. Znajomi pytali, co zamierzam itp. Jednak po kilku miesiącach zauważyłam, że staję się w jakiś sposób „niewygodna”, że kontakt ze mną krępuje ludzi. Coraz częściej myślałam o sobie w kategoriach nieudacznika nie tylko życiowego ale i społecznego. Czułam się gorsza. Zaczęłam zamykać się w domu a coraz rzadsze telefony albo szybko zbywałam albo wręcz przestałam odbierać”.
Urszula 28 lat
„Jako dziecko czułem się inny, przenosiliśmy się ciągle z miasta do miasta z racji na pracę matki. Na dodatek byłem innego wyznania. Dzieci często były wobec mnie okrutne, również dlatego, że nie miałem ojca. Kiedyś ktoś z dorosłych powiedział mi, że nie należę do tego środowiska. Pomyślałem sobie, że muszę być taki jak wszyscy, podjąłem decyzję, że muszę zrezygnować ze swojej inności. Tak się też stało, poczułem się lepiej, bardziej „przynależny”, ale też mam uczucie, że straciłem coś ważnego. Od tamtego czasu nie czuję się też twórczy w swoim życiu”.
Krystian 50 lat
„Kiedy pierwszy raz wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym, poczułam się fatalnie ale jeszcze gorzej było jak wyszłam. Mąż odszedł ode mnie, zabrał dzieci. Czułam, że to wszystko przeze mnie, że nie sprawdziłam się jako matka czy żona. Znajomym nie mogłam opowiadać o swoich przeżyciach, były zbyt dziwne i straszące nawet dla mnie samej. Wkrótce przyszedł następny pobyt w psychiatryku. Miałam uczucie, że coś się za mną zatrzasnęło”.
Irena 32 lata
„Poznaję różne dziewczyny ale w tyle głowy mam cały czas uczucie, czy jestem wystarczająco inteligentny, przystojny i zamożny, żeby chciały się ze mną zadawać.”
Zbyszek 22 lata
Podobne wypowiedzi słyszę codziennie w swoim gabinecie terapeutycznym. Ilość cierpienia związanego z doświadczeniem własnej inności jest niewyobrażalna, podobnie jak degradacja psychiczna, która jest jej konsekwencją. Z pewnego punktu widzenia można by powiedzieć, że psychoterapia jest niezwykle trudną próbą nauczenia człowieka, jak poradzić sobie ze swoją najszerzej pojętą innością nie wypierając czy marginalizując jej. Jak ją zaakceptować, cieszyć się nią i wykorzystać w swoim życiu. Myślę też, że stopień rozwoju społecznego można mierzyć poprzez zakres tolerancji wobec inności psychicznej, fizycznej czy duchowej.
Podobnie sądzę, że stopień indywidualnego rozwoju psychicznego jest funkcją wewnątrzpsychicznej zgody na wielość i różnorodność doświadczeń przeżywanych przez jednostkę.
Mechanizmy obrony przed innością, czy to na planie wewnętrznym czy zewnętrznym /społecznym/ są takie same, takie same są też ich konsekwencje /depresja, agresja, terroryzm/. Psychologia zorientowana na proces, bo będziemy próbowali spojrzeć na wszystkie te zjawiska z punktu widzenia tej metody, proponuje wprowadzenie zarówno na planie wewnętrznym jak i zewnętrznym zasady głębokiej demokracji, która stwarza niełatwą, ale jednak nadzieję na rozwiązanie tych trudności. Nowatorskie podejście tej koncepcji polega na spostrzeganiu występujących trudności jako sygnałów na pewne procesy, które próbują zreformować rzeczywistość wewnętrzną jednostki w równym stopniu jak rzeczywistość społeczną.
DIVIDUUM
Jeżeli patrzymy na jednostkę czy na grupę społeczną, to zapewne jedną z pierwszych rzeczy jaka rzuci się nam w oczy będą wewnętrzne podziały. Widzimy różne podgrupy społeczne, klasy, subkultury itp. Różnobarwne spectrum orientacji politycznych, światopoglądowych, grupy o różnym statusie majątkowym i wszelkiego rodzaju mniejszości. Oczywiście w każdej społeczności istnieje tzw. główny nurt, który determinuje w największym stopniu to, co jest określane jako słuszne czy właściwe, bez względu na to czy dotyczy to orientacji seksualnej, sposobu spędzania wolnego czasu czy tego, co aktualnie jest „trendy”. „Szerokość” głównego nurtu tzn. jak wiele różnorodnych zachowań i postaw jest on w stanie pomieścić, określa stopień demokracji społecznej.
Na podobnych zasadach psychoterapeuta patrzy na jednostkę. Widzi on jej „główny nurt” tzn. wszystko to, czym dany człowiek jest lub czy chciałby być, i co w sobie akceptuje. Obserwuje „rządzącą większość”, która na wzór parlamentarnej większości decyduje o stylu życia, sposobie zachowania wobec sąsiadów oraz kolorze kupowanych skarpetek Oprócz tego terapeuta dostrzega „mniejszości” psychiczne, różne doświadczenia, które są udziałem jednostki, ale które są dla niej zagrażające poprzez swoją inność, dziwaczność lub choćby przez to, że pozostają poza jej kontrolą. Rzecz jasna określenie tego, co jest inne czy dziwne zależy od danej kultury. W pewnych rejonach Brazylii, gdy sąsiad przychodzi do sąsiada i mówi, że widział za swoim oknem latającą krowę, to oczywistym jest pytanie: „A jakiego była koloru?”. Zapewne gdybym miał w Polsce podobne doświadczenie wolałbym się nim z nikim nie dzielić.
Otóż te różne „mniejszościowe” doświadczenia mają różny stopień trudności. Jeżeli jestem człowiekiem grzecznym i kulturalnym i pewnego wieczora nadużyję alkoholu po czym zrobię gospodyni karczemną awanturę, to następnego dnia będę się czuł zapewne nieszczególnie ale jeżeli dowiem się, że całowałem w usta gospodarza, to w heteroseksualnej społeczności może to być dla mnie tragedią. Jest to trochę tak, jak z krzywą Gaussa – im dalej od środka tym rzadsze występowanie danego zjawiska, a więc tym zasadniczo mniejsza tolerancja. Dotyczy to oczywiście obu rzeczywistości, tak wewnątrzpsychicznej jak i społecznej.
W rzeczywistości społecznej napotykamy jednak na szereg bardzo trudnych dla jednostki mechanizmów. Jednym z nich jest postawa podwójnych standardów, która sprawia, że człowiek może się pogubić. Weźmy na przykład uzależnienie od narkotyków. Z jednej strony społeczności odnoszą się z odrazą i potępieniem do narkomanów, z drugiej zaś na pierwszych stronach tygodników widzimy aktorów i inne publiczne osoby, o których powszechnie wiadomo / z tychże tygodników /, że ćpają. Młodzi ludzie są w ten sposób często ustawiani w sytuacji dysonansu poznawczego, z którego trudno wybrnąć. Jest wiele innych mechanizmów społecznych pokrętnego tolerowania „inności” lub różnego odnoszenia się do tej samej cechy w zależności od tego, kogo ona dotyczy.
Zasadniczym jednak podejściem do tych „mniejszościowych” doświadczeń i zachowań jest ich patologizacja. Główny nurt określa to, co jest normalne zarówno w jednostce jak i w grupie.
METODY UTRZYMYWANIA STATUS QUO PRZEZ GŁÓWNY NURT
Większość społeczna określa normy oraz piętnuje i patologizuje wszystko to, co poza nie wykracza. Im więcej tego typu zjawisk w społeczności, tym większe pojawiają się w niej napięcia. „Większość” we mnie mówi mi, czym mam się chwalić, czego mam się wstydzić a o czym w ogóle nie powinienem nikomu mówić. Im więcej we mnie doświadczeń odbiegających od tych akceptowanych przez „główny nurt”, tym większe powstają we mnie napięcia.
Zakresy tego, co jest dopuszczalne wewnętrznie i akceptowalne społecznie często się pokrywają, ale nie zawsze tak jest. Czasami mój świat wewnętrzny jest bardziej ograniczający niż otaczająca mnie społeczność, a czasem daję sobie więcej wolności w zachowaniach niż to jest zazwyczaj aprobowane społecznie. Zależy to od wielu różnych czynników, historii osobistej, hierarchii wartości, represyjności społecznej itp.
Podstawowa metodą radzenia sobie z „mniejszościowymi” doświadczeniami i zachowaniami jest ich eliminacja. Działa tutaj zazwyczaj mechanizm, występujący też w przypadku bolącego zęba. Na początek staramy się bagatelizować, potem nie dostrzegać, następnie wierzymy, że za kilka dni przejdzie, stosujemy własne, mniej lub bardziej magiczne środki, wreszcie próbujemy usunąć przyczynę bólu lub cały ząb. Usuwamy coś, co uważamy za nie swoje, coś, co przeszkadza w sprawnym funkcjonowaniu. Na podobnych zasadach społeczeństwo eliminuje grupy, które przeszkadzają w osiąganiu pewnych celów, które większość uznała za właściwe. Te cele mogą być bardzo różne w zależności od społeczeństwa i kultury, mogą dotyczyć zwiększenia dochodu narodowego albo podniesienia moralności. W obu jednak wypadkach grupy nie poddające się celowi większości będą przeżywały mniej lub bardziej ciężkie chwile w zależności od stopnia fundamentalizmu społecznego.
Świat wewnętrzny człowieka rządzi się takimi samymi zasadami. Każde z nas ma w sobie rządzącą większość, system przekonań i ocen dotyczących tego, które nasze aspekty, części, doświadczenia należy wspierać, których się wstydzić, a które bezlitośnie eliminować. Każdy dzień przynosi nam doświadczenia różnych naszych aspektów, tych zgodnych z naszym obrazem siebie i tych innych, które temu obrazowi często zaprzeczają. Rządząca większość, tak społeczna jak i wewnątrz nas, jest zainteresowana utrzymaniem się u władzy, zachowaniem status quo. To jedna z dwóch podstawowych zasad rządzących ludzką psychiką i życiem społecznym – drugą jest tendencja do rozwoju. Historia społeczna ludzkości i jej jednostkowy odpowiednik – pojedynczy człowiek, pokazują różne mechanizmy wypracowane do obrony istniejącego stanu rzeczy. Ponieważ podręczniki psychologii i socjologii pełne są opisów sposobów radzenia sobie z inwazją „aliena” w nasze życie, nie będę się na tym skupiał, chciałbym natomiast zwrócić uwagę na ogromne cierpienie, które jest związane z podtrzymywaniem podziałów, izolowaniem, czy też aktywnym zwalczaniem „mniejszości” wewnętrznych i zewnętrznych.
Na poziomie intrapsychicznym najczęściej jest to związane z postacią krytyka wewnętrznego. Reprezentuje on ten nasz aspekt, który najczęściej broni dostępu do nowych zachowań i postaw. Krytyk przybiera postać kogoś, kto zawstydza, straszy, moralizuje, obwinia itp. za wszystko, co nie jest związane z „głównym nurtem”. Jest tą częścią nas, która jest zdolna zamienić nasze życie w koszmar.
„To jest poza słowami, to najgłębsze poczucie we mnie, że nie powinienem istnieć, jeżeli nie jestem taki a taki. Czuję to zawsze w tle wszystkiego co robię”.
Mężczyzna lat 40.
Podstawową trudnością, na którą napotyka każdy człowiek i każda grupa jest to, że na dłuższą metę nie jest możliwe satysfakcjonujące życie, które nie uwzględnia CAŁOŚCI.
Nie mówię nawet o tym, że zamykanie się tylko w granicach tego, co już znamy i co jest dla nas bezpieczne, na dłuższą metę jest zatrzymaniem tendencji rozwojowych. Jednak każda poważniejsza zmiana, czy jednostkowa czy też społeczna, jest aktem niezwykłej odwagi a najczęściej dzieje się w sytuacji przymusu, bądź też w chwilach, gdzie nasza stara tożsamość przestaje nas ograniczać, bo wiemy, że i tak za chwilę odejdzie. Dlatego właśnie ludzie najczęściej czekają z dokonaniem najważniejszych zmian w swoim życiu do momentu pojawienia się ciężkich chorób lub innych tego typu sytuacji. Często osoby w stanach bliskich śmierci dokonują tak wielkich i wspaniałych przemian wewnętrznych i zewnętrznych, że aż nie sposób nie zadać sobie pytania: „Dlaczego czekali z tym tak długo?”
Jednak dla „normalnego” zjadacza chleba dokonanie istotnej zmiany w życiu jest jak skok na banji dla przeciętnie zdrowego 50 cio latka.
W związku z tym każdy człowiek i każda grupa wytwarza mechanizmy, mniej lub bardziej pokrętnego tolerowania „inności” /oczywiście z wyjątkiem tych, które są już absolutnie nie do przyjęcia/. Są to mechanizmy typu: „żeby wilk był syty i owca cała”. W sytuacji nierozwiązanego konfliktu często jest to jedyne rozwiązanie, nasze niechciane i odrzucane aspekty i tak domagają się zaistnienia, są jak duchy, których nie da się wyeliminować. „Zabij go, narodzi się nowy.” W ekologii systemu zamkniętego, w jakim żyjemy, nie tylko ktoś musi podnieść rzucona puszkę po piwie, ale również ktoś musi przejąć niechciany pogląd czy wypartą myśl. Jest w tym nie tylko presja czegoś, czemu broni się prawa do istnienia ale również głęboka mądrość sił rozwojowych, które dokładnie zdają sobie sprawę, że bez wprowadzenia nowych kamyków do mozaiki nie powstanie jakościowo nowa konstrukcja.
Z tego względu powstają takie sytuacje jak symboliczny Dr. Jekyll i Mr. Hyde, gdzie ta sama osoba próbuje pogodzić sprzeczne tendencje w sobie, realizując jedną w danym miejscu swojego życia , a inną w innym. Przypomina mi się pewien biznessman, który w ciągu dnia wypełniał swoje „głównonurtowe” zadania, a w nocy stawał się kimś dokładnie innym, zaspokajając swoje „mniejszościowe” potrzeby. Próby dopasowania się do wymogów społecznych, które stoją w sprzeczności z wewnętrzną potrzebą mogą skończyć się fatalnie. Pamiętam pewną młodą kobietę, która cierpiała z powodu poczucia małej atrakcyjności fizycznej, uważała, że ma zbyt małe piersi, i że to jest powodem jej niepowodzeń w związkach. Po wielu wahaniach zdecydowała się przejść operację powiększenia piersi. Cóż z tego, skoro przyszła po miesiącu, mówiąc, że nie może znieść faktu, że ma w sobie obce ciało!
Albo inna kobieta, która w imię pewnego stereotypu zrezygnowała ze swojej nieprzewidywalności, zmienności oraz różnych niekonwencjonalnych zachowań. „Uratowała” swoje małżeństwo ale zaczęła cierpieć z powodu lęków przed różnymi nieprzewidywalnymi zdarzeniami, które mogłyby się jej przytrafić.
Przykłady można mnożyć. Ugrzeczniony i nadmiernie zsocjalizowany dyrektor firmy cierpi z powodu koszmarów sennych, w których strzela do ludzi, homoseksualista, który z przyczyn religijnych nie jest w stanie zaakceptować swojej orientacji seksualnej, przechodzi ciężką depresję włącznie z próbą samobójczą itp.
Chcę przez to powiedzieć, że na dłuższą metę nie można bez konsekwencji nie uwzględniać różnych swoich „mniejszościowych” aspektów, podobnie jak w życiu społecznym zbyt długo powstrzymywane i nie uwzględniane mniejszości w końcu i tak rozsadzą istniejącą strukturę. Problem jest tylko w tym, że wtedy, tak na poziomie społecznym jak i jednostki ta zmiana dokonuje się w sposób rewolucyjny a rozbicie struktury ma często krwawy lub dramatyczny charakter. Choroby psychiczne są często związane z sytuacjami, w których zbyt długo eliminowane procesy w końcu owładają jednostką. Dotyczy to różnych zachowań czy aspektów, najczęściej tych, wobec których jest bardzo duży opór. Szpitale psychiatryczne pełne są osób, które zbyt długo powstrzymywały i marginalizowały pewne aspekty siebie, podobnie jak historia świata pełna jest krwawych rewolucji wywołanych przez zbyt długo represjonowaną mniejszość.
Dzieje się tak z powodu różnicy rang, siły, którą dysponuje rządzący główny nurt. Siła ta powoduje, że mniejszości, wewnętrzne czy społeczne mają bardzo niewielki margines ruchu.
Wiąże się to z bardzo poważnymi konsekwencjami.
SKUTKI NIE DOPUSZCZANIA MNIEJSZOŚCI DO WŁADZY
Prześladowane grupy i jednostki, podobnie jak marginalizowane aspekty nas samych, znajdują się w niezwykle trudnej sytuacji.
„Nie mogę sobie pozwolić na bycie homoseksualistą. Gdyby moi rodzice się o tym dowiedzieli, to by ich zabiło.”
„Za każdym razem, gdy wychodzę na ulicę i na ścianach domów widzę szubienice z Gwiazdą Dawida, zaczynam się bać. Czuję, że wpadam w paranoję, zaczynam się rozglądać, jakby wszyscy mieli mnie rozpoznać.”
Właściwie nie ma dla nich zbyt wielu możliwości. Mogą albo zanegować tę część siebie, który jest przedmiotem napiętnowania i zacząć zachowywać się jakby go nie było. Na krótką metę jest to rozwiązanie, które nawet wydaje się działać, jednak prowadzi to do stanów obniżonego nastroju, zablokowania potencjału rozwojowego i stanu łagodnej, chronicznej depresji.
Innym rozwiązaniem jest bunt i agresja. Długotrwałe lekceważenie pozycji dowolnej mniejszości przez większość, wraz ze wszystkimi zachowaniami akcentującymi rangę i przewagę siły tej ostatniej doprowadza do powstawania uczucia chęci zemsty, potrzeby rewanżu, długoterminowego resentymentu, a na samym końcu do zjawiska terroryzmu. Jest to ten moment, w którym racja danej mniejszości jest tak ignorowana a nawet jej wyrażanie jest blokowane przez większość, że desperacja i chęć zemsty przeradza się w chęć ranienia i zabijania. Powstaje tutaj oczywiście mechanizm błędnego koła, bo w tej sytuacji powstaje dodatkowy argument, żeby, tym razem aktywnie, patologizować i izolować mniejszość, jednak tym mechanizmem rządzą emocje, a nie rozum.
Psychologia pozycji mniejszości przy braku świadomości ze strony większości nieuchronnie prowadzi do poczucia bycia szykanowanym bez możliwości zareagowania / mechanizmy negowania istnienia spraw mniejszości nawet, gdy są one powszechnie oczywiste, blokowanie kanałów informacyjnych przez większość itp./ , co powoduje chęć „odpłacenia się” i rewanżu, gdy tylko nadarzy się po temu okazja.
Ponieważ zjawisko to jest dobrze znane i opisane na poziomie społecznym, skupię się na mechanizmie powstawania „wewnętrznego terroryzmu”. W praktyce życia codziennego oznacza to wszystkie sytuacje, w których na skutek długoterminowego marginalizowania pewnych odczuć, potrzeb czy zachowań, jednostka zostaje na krótszy lub dłuższy czas owładnięta przez swoje nieuwzględniane aspekty.
Kobieta, która kiedyś byłą moją klientką, przyszła do mnie z powodu koszmarnych snów, w których jej dzieci były brutalnie uśmiercane. W trakcie sesji przyznała, że nie może sobie też poradzić z napadami wściekłości, w trakcie których krzyczy, a nawet zdarza się jej bić dzieci. Wychowywała je od dłuższego czasu sama, mąż ich opuścił, rodzina nie zdradzała specjalnej ochoty do pomocy, a sama kobieta miała silny system przekonań, który nakazywał jej być silną i dawać sobie radę ze wszystkim. Efektem było, że nawet w najtrudniejszych sytuacjach zwrócenie się do kogokolwiek o pomoc, stawało się praktycznie niemożliwe, co jeszcze wzmacniało jej poczucie winy. Jej całkowicie naturalne w tych warunkach odczucie złości i stojąca za nią bezradność, czasowo owładały nią, biorąc ją jako zakładniczkę.
Wystarczyło jedynie uspokoić ją, że nie jest złą, sadystyczną matką, a jej złość ma swoje uzasadnienie, żeby sytuacja w domu uległa poprawie.
Historia pewnego mężczyzny była nieco odmienna. Z różnych przyczyn pracował on zbyt długo i za ciężko. W związku z tym marginalizował swoją potrzebę wypoczynku i zajmowania się swoimi sprawami. W pewnym momencie zaczął cierpieć na tzw. „weekendową grypę”, która kazała mu pozostawać w łóżku przez sobotę i niedzielę, w trakcie których normalnie by pracował. I w tym przypadku „wewnętrzny terrorysta” przeszkadzał mężczyźnie w osiąganiu celów wyznaczonych przez większość. Początkowo doprowadzało go to do rozpaczy, bo przecież „robota leżała”, jednak szybko nauczył się doceniać mądrość tego swojego aspektu.
W tym przypadku efekt działania mniejszości, może wydawać się wręcz zabawny ale gdy wypierane procesy mają bardziej gwałtowny charakter, sytuacje, w których w końcu przerywają one bariery i zabezpieczenia ustawione przez „zwyczajną” tożsamość jednostki, mają bardziej dramatyczny charakter. Symbolicznie opisuje to baśń Braci Grimm p.t.: „Duch w butelce”. Uwięziony Duch Merkuriusz przez pierwsze tysiąc lat obiecuje, że tego, kto go uwolni obdaruje wszelkimi bogactwami. Przez drugie tysiąc lat szczęściarz ma otrzymać zdrowie i wielkie zdolności. Po tym okresie Duch Merkuriusz jest już tak wściekły, że swojego wybawcę zamierza zabić dając mu w ramach wdzięczności jedynie wybór śmierci. Czasami w obliczu rozwścieczonej mniejszości nie mamy nawet takiego wyboru.
Nasza tożsamość, obszar, w którym się „normalnie” poruszamy, podlega nieustannym atakom ze strony „barbarzyńców” – tych części nas, które pozostają w mniejszości i nie są włączone w całościowy obieg energii psychicznej. Próbujemy ich utrzymać poza granicami, jednak ostatecznie, jak uczy nas tego historia, każde imperium padnie pod ich naciskiem, przetrwają tylko te, które są w stanie ich zasymilować i zintegrować, tracąc w ten sposób dawną tożsamość ale zyskując nową jakość.
Podobnie jest z jednostką, opierając się naporowi nie chcianych części siebie, ryzykuje ona w najlepszym wypadku stagnację i brak rozwoju, a w nieco gorszym objawy, które są zazwyczaj diagnozowane jako nerwicowe bądź psychotyczne.
PODEJŚCIE PRACY Z PROCESEM DO KWESTII ROZWOJU JEDNOSTKI
Praca z procesem jest psychologiczną koncepcją, która zajmuje się w dużej mierze rozpoznawaniem przejawów, w jaki nasze marginalizowane aspekty próbują dobić się do naszego życia, oraz pomaganiem jednostce w ich oswojeniu i zintegrowaniu. Właściwe rozpoznanie tych przejawów jest również określeniem kierunku, w jaki próbuje się zmienić nasze życie. Oznacza to także wyznaczenie drogi naszego rozwoju.
Otóż jedną z rzeczy, która odróżnia pracę z procesem od innych kierunków psychologicznych, jest sposób, w jaki rozpoznajemy te przejawy oraz metoda postępowania z nimi. Zazwyczaj psychoterapeuta dysponuje ogromną wiedzą przynależną do danej koncepcji, która mówi mu w jaki sposób powstają zaburzenia psychiczne oraz jakie cechy i mechanizmy psychiczne są uważane za właściwe i korzystne dla rozwoju człowieka.
W pracy z procesem nie mamy żadnego pomysłu na temat tego, jacy ludzie powinni być. Terapeuta nie dysponuje żadną aprioryczną wiedzą dotyczącą, tego, co powinno się zmienić w psychice jednostki. Nie stawiamy nawet klientowi żadnych szczególnych celów dotyczących rodzaju zmiany, której powinien on doświadczyć. Zamiast tego staramy się dostrzec tendencję do zmiany, która już próbuje się wydarzyć w życiu klienta, a której jest on zazwyczaj nieświadomy lub przynajmniej próbuje do niej nie dopuścić. Dzieje się tak dlatego, że tendencje, które są zablokowane przez „rządzącą większość” – zwyczajną tożsamość jednostki, będą jej sprawiały kłopoty i trudności. Dlatego też jedną z podstawowych zasad pracy z procesem jest przekonanie, że wszystko, co się nam przydarza jest właściwe i należy to wzmocnić. Zazwyczaj coś wygląda źle tylko dlatego, że nie rozumiemy kontekstu w sposób dostateczny. Różni się to od generalnego podejścia w psychoterapii, które twierdzi, że wszystko sprawia kłopoty jest niewłaściwe i trzeba to zmienić.
Wzorem starożytnych taoistów staramy się odkrywać tao, wszystko , co próbuje się pojawić w naszym życiu, bez względu na to czy nam się to podoba czy nie i czy jest to zgodne z naszymi życiowymi celami. Podobnie też jak oni uważamy, że dopiero bycie w harmonii z tao, podążanie za nim jest w stanie przynieść człowiekowi poczucie pełni i szczęścia, oraz że największą cnotą człowieka jest podążać za tao, szczególnie zaś, gdy droga wydaje się być ciemna i mglista.
PODEJŚCIE PRACY Z PROCESEM DO KWESTII ROZWOJU JEDNOSTKI
Praca z procesem jest psychologiczną koncepcją, która zajmuje się w dużej mierze rozpoznawaniem przejawów, w jaki nasze marginalizowane aspekty próbują dobić się do naszego życia, oraz pomaganiem jednostce w ich oswojeniu i zintegrowaniu. Właściwe rozpoznanie tych przejawów jest również określeniem kierunku, w jaki próbuje się zmienić nasze życie. Oznacza to także wyznaczenie drogi naszego rozwoju.
Otóż jedną z rzeczy, która odróżnia pracę z procesem od innych kierunków psychologicznych, jest sposób, w jaki rozpoznajemy te przejawy oraz metoda postępowania z nimi. Zazwyczaj psychoterapeuta dysponuje ogromną wiedzą przynależną do danej koncepcji, która mówi mu w jaki sposób powstają zaburzenia psychiczne oraz jakie cechy i mechanizmy psychiczne są uważane za właściwe i korzystne dla rozwoju człowieka.
W pracy z procesem nie mamy żadnego pomysłu na temat tego, jacy ludzie powinni być. Terapeuta nie dysponuje żadną aprioryczną wiedzą dotyczącą, tego, co powinno się zmienić w psychice jednostki. Nie stawiamy nawet klientowi żadnych szczególnych celów dotyczących rodzaju zmiany, której powinien on doświadczyć. Zamiast tego staramy się dostrzec tendencję do zmiany, która już próbuje się wydarzyć w życiu klienta, a której jest on zazwyczaj nieświadomy lub przynajmniej próbuje do niej nie dopuścić. Dzieje się tak dlatego, że tendencje, które są zablokowane przez „rządzącą większość” – zwyczajną tożsamość jednostki, będą jej sprawiały kłopoty i trudności. Dlatego też jedną z podstawowych zasad pracy z procesem jest przekonanie, że wszystko, co się nam przydarza jest właściwe i należy to wzmocnić. Zazwyczaj coś wygląda źle tylko dlatego, że nie rozumiemy kontekstu w sposób dostateczny. Różni się to od generalnego podejścia w psychoterapii, które twierdzi, że wszystko sprawia kłopoty jest niewłaściwe i trzeba to zmienić.
Wzorem starożytnych taoistów staramy się odkrywać tao, wszystko , co próbuje się pojawić w naszym życiu, bez względu na to czy nam się to podoba czy nie i czy jest to zgodne z naszymi życiowymi celami. Podobnie też jak oni uważamy, że dopiero bycie w harmonii z tao, podążanie za nim jest w stanie przynieść człowiekowi poczucie pełni i szczęścia, oraz że największą cnotą człowieka jest podążać za tao, szczególnie zaś, gdy droga wydaje się być ciemna i mglista.
CIENIE MIASTA
A. Mindell w swoje książce „City shadows” sformułował koncepcję, w myśl której, podobnie jak jednostka może rozwijać się poprzez integrowanie swoich marginalizowanych aspektów, również społeczności rozwijają się, gdy są w stanie uczyć się od grup, które w „normalnym” oglądzie utrudniają ich funkcjonowanie. Dotyczy to różnych mniejszości społecznych, które są odrzucane i napiętnowane jako złe, nienormalne, moralnie gorsze, odrażające itp. Członkowie tych podgrup są nie tylko wykluczani społecznie ale też w dużej mierze wewnętrznie odrzucają sami siebie, cierpiąc przy tym podwójnie. W swojej praktyce oczywiście najczęściej spotykam się z ludźmi, którzy zostają wykluczeni z powodu swoich doświadczeń diagnozowanych jako nerwicowe, psychotyczne lub po prostu dziwne. Choć od czasów Rewolucji Francuskie, która uwolniła chorych psychicznie z więzień upłynęło już trochę czasu, jednak stosunek większości społecznej do tej grupy ludzi zmienił się w niewielkim stopniu. Nadal traktowani są w sposób lekceważący i poniżający, najlepiej jest ich unikać, a poziom edukacji społecznej dotyczącej zjawisk i mechanizmów psychicznych nie jest większy od przekazu wiadomości na temat pierścieni Saturna.
Pole społeczne dzieli się w sensie psychicznym na akceptowane i nieakceptowane wzorce zachowań, na „porządną większość” i odrzucane mniejszości, które niosą w sobie wzorce, z którymi członkowie społeczności się nie utożsamiają. Jest to w pewien sposób model ekologii psychicznej systemu zamkniętego, gdzie każda odszczepiona część psychiki, każdy niezintegrowany wzorzec zachowania nie może zniknąć lub rozpłynąć się, lecz wchodzi do wtórnego obiegu i ktoś, jakiś człowiek lub grupa musi ten wzorzec podjąć.
Podejścia systemowe zakładają, że jeżeli w rodzinie ktoś zachoruje psychicznie, to nie tyle dana jednostka jest chora ale raczej coś dzieje się w całym systemie rodzinnym. Psychologia zorientowana na proces rozszerza ten punkt widzenia na całe społeczeństwo. Oznacza to, że jeżeli członkowie danej społeczności z jakichkolwiek powodów będą odszczepiać od siebie i marginalizować pewien typ własnych doświadczeń / agresywnych, seksualnych, duchowych czy jakichkolwiek innych /, to pole społeczne będzie „musiało” na to zareagować, będzie musiało te zachowania podjąć i zareprezentować. W polu społecznym jeżeli ja czegoś nie robię, to ktoś musi to zrobić za mnie również w sferze psychicznej. Takie podejście akcentuje współzależność występowania zjawisk w ramach jednego systemu i podkreśla dwukierunkowość myślenia, gdzie mijają się odpowiedzialność grupy za to, co dzieje się z jednostką i odpowiedzialność jednostki za to, co dzieje się z grupą. Podobnie jak jednostce „przydarzają się” różne odrzucane przez nią procesy, tak też i grupa jest nękana przez to, co marginalizuje. Dlatego też, tak jak jednostka może zwiększyć świadomość siebie badając te zdarzenia, które ją niepokoją, również grupa może dowiedzieć się czegoś o sobie studiując wzorce zachowań, które niosą odrzucane przez nią podgrupy. Zjawiska, które powodują niepokój w życiu społecznym mogą stać się źródłem transformacji i początkiem rozwoju danej społeczności. Konsekwentne negowanie i izolowanie tych zjawisk zwiększy tylko ich siłę, tak jak niechciane i odtrącane dziecko zaczyna „rozrabiać” po to, abyśmy w końcu zwrócili na nie uwagę.
Na poziomie społecznym oznacza to, że „cienie miasta”, jak ich nazywa Mindell, ludzie odrzucani przez społeczeństwo, są nie tylko przez nie „tworzeni” ale są po to, abyśmy mogli od nich nauczyć się czegoś o sobie. Są naszymi potencjalnymi nauczycielami dla dobra nas wszystkich, procesem wtórnym społeczeństwa, które bez zintegrowania informacji w nim zawartej nie jest zdolne w pełni się rozwinąć. Dlatego też badanie „cieni miasta” pokazuje, co dana społeczność marginalizuje psychicznie ze szkodą dla siebie, oraz na co każdy z nas powinien zwrócić większą uwagę.
INDIVIDUUM
Zaczęliśmy od stwierdzenia, że tym, co rzuca się w oczy, gdy patrzymy na jednostkę czy też społeczność, jest jej dividuum, podziały wewnątrz niej. Do pewnego stopnia jest to oczywiste, jednak ważniejsze jest , jak do tego podchodzimy i co z tym robimy.
Właściwie w ogromnej większości podejść psychologicznych czy to do jednostki czy to do grup i społeczności, celem rozwoju jest individuum, coś, co jest niepodzielne. Celem jest Jednostka, Indywiduum, ktoś Pełny, Zintegrowany i Zharmonizowany.
Oczywiście największym problemem jest dojście do porozumienia między wszystkimi zainteresowanymi stronami, w jaki sposób taka integracja miałaby się dokonać. Rządząca większość prezentuje zazwyczaj mniej lub bardziej jawnie wyrażaną nadzieję, że „niedorosła mniejszość” w końcu zrozumie jej, w sposób oczywisty słuszną, rację, że przejrzy na oczy i wtedy zapanuje wieczna szczęśliwość. Nie muszę chyba dodawać, że zdanie mniejszości jest zupełnie inne.
Inną metodą „integracji” jest, jak już wspominaliśmy, eliminacja. Jeżeli wyeliminujemy lub odseparujemy / zawsze modne w historii ludzkości getta / niepożądane elementy, to może uda się stworzyć złudzenie jedności.
Demokracja wewnętrzna czy zewnętrzna jest, jak dotąd, podejściem, które uwzględnia największą część pola. Jednak trudność tego podejścia polega na tym, że opiera się ono na życzeniowym myśleniu, że mniejszości również uznają swoją demokratyczną porażkę i oddadzą władzę większości. Jak dobrze wiemy zarówno z naszego życia wewnętrznego jak i społecznego, taka sytuacja jest częściej deklaracją niż rzeczywistością.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której na przykład kobieta zamężna zakochuje się w innym mężczyźnie. Ogromna jej większość optuje za rezygnacją z tej relacji ze względu na dom, dzieci itp., jednak często mimo to „mniejszość” dominuje i choć z nawracającymi wyrzutami sumienia, kobieta pozostaje w pozamałżeńskim związku. Bywa też tak, że „większość” zadecyduje i kobieta „rezygnuje” z drugiej relacji. Ale mimo to nie będzie zadowolona, często będzie wracać myślą do „tamtego związku”, tęsknić lub po okresie „karencji psychicznej” przydarzy jej się coś podobnego.
Chcę przez to powiedzieć, że konflikt wewnętrzny, jeżeli rozwiązujemy go „siłowo”, tzn. decyzję podejmuje ta nasza część, która w danej chwili ma większą siłę, to faktycznie konflikt pozostanie nierozwiązany i będzie miał tendencje do nawracania. Oczywiście w tym momencie powstaje podstawowe pytanie: „Jak w takim razie może być inaczej?” Jak rozwiązać konflikt, żeby obie strony były usatysfakcjonowane? Jak rozwiązać konflikt, w którym i ta część kobiety, która chce być z mężem i ta, która chce być z drugim mężczyzną mają czuć się dobrze?
Wydaje się to być niemożliwe i jest to jeden z powodów, dla których nie próbujemy szukać innych rozwiązań, poza tymi, które stosujemy wszyscy, a które faktycznie nie satysfakcjonują nikogo. Jednak w baśniach i w gabinetach psychologicznych zdarzają się czasem cuda. Dziewczyna dostaje zadanie, żeby zdobyć rękę, królewicz musi do niego przyjechać i jednocześnie przyjść piechotą, musi być naga i ubrana, coś mu dać i nie dać. Oczywiście rozwiązanie nie jest łatwe i trzeba się nieźle wysilić, żeby je znaleźć, ale jest możliwe. Podobnie w gabinetach psychologicznych, często dopiero zobaczenie wielu podskórnych mechanizmów, które nami rządzą, może doprowadzić do rozwiązania „nierozwiązywalnych” problemów. C.G.Jung mówił, że ludzka psychika ma niezwykle ważną zdolność, którą nazwał funkcją transcendentną. Oznacza ona, że jeżeli będziemy wystarczająco długo trwać w spolaryzownym konflikcie, to w pewnym momencie uruchomi się ta funkcja, która umożliwi odnalezienie rozwiązania, które przekracza każdą ze stron polaryzacji. Psychologia zorientowana na proces wypracowała wiele innych metod takiego radzenia sobie ze sprzecznymi tendencjami wewnętrznymi i zewnętrznymi, które w konsekwencji prowadzą do rozwoju całości.
Ważny jest jednak przede wszystkim nasz stosunek do tych „mniejszościowych” postaw i zachowań. Możemy je traktować jako dopust Boży i modlić się by przeminęły lub je aktywnie usuwać, możemy też wzorem taoistów i innych zobaczyć w nich istotny element przemiany i wskazówkę do dalszego rozwoju.
Mimo iż konflikty są dość powszechnie i to nie tylko przez psychologów uznawane za element rozwojowy, w sytuacji, gdy mamy z nimi do czynienia zaczynamy się zachowywać jak diabeł wobec wody święconej. Pomyślcie ile razy w życiu powiedzieliście do siebie coś w rodzaju: „Mam konflikt z X-em, cóż za radość, bo będę się mógł czegoś nauczyć i rozwinąć”.
Myślę, że dzieje się tak z dwóch powodów, jedną sprawą jest oczywiście nasz stosunek wobec konfliktu ale chyba ważniejsze jest poczucie braku sensownych narzędzi, które pomogłyby nam patrzeć na konflikt z większą sympatią.
Oczywiście wykształcenie w sobie postawy, która jest otwarta i chętna do uczenia się od swojego przeciwnika, pozostaje długoterminowym wyzwaniem dla każdego z nas, podobnie jak przezwyciężenie przeszłych doświadczeń związanych z beznadziejnymi próbami poradzenia sobie z konfliktem.
Teoretyczną podstawę myślenia o uzyskaniu indywiduum, nie podzielonej jednostki i społeczności, daje koncepcja głębokiej demokracji.
GŁĘBOKA DEMOKRACJA
Demokracja oznacza rządy większości, głęboka demokracja to koncepcja, której istotą jest wola wysłuchania, eksperymentowania i uwzględniania w rządach każdej pojawiającej się części grupy, pola społecznego czy rzeczywistości wewnętrznej. Oznacza to nie tylko szacunek dla każdej mniejszości ale też uczenie się od niej dla rozwoju całości i wspólnego dobra.
Pozornie z punktu widzenia celu, którym jest sprawnie funkcjonująca organizacja, społeczność czy jednostka, taki pomysł może wydawać się utopijny lub prowadzący do anarchii. Wydaje się, że taka droga musi nieuchronnie prowadzić do niekończących się debat i wiodących do nikąd dyskusji. Jednak praktyka psychologii procesu pokazuje, że w obecności osoby, która jest zdolna do wspomagania i ułatwiania przepływu wszystkich procesów dziejących się w grupie bądź w jednostce, nawet najtrudniejsze konflikty mogą okazać się drogą prowadzącą do rozwoju całości w stosunkowo szybkim tempie. Współczesne teorie chaosu pokazują, że często najszybszą drogą między dwoma punktami niekoniecznie jest linia prosta. Z drugiej zaś strony w niestabilnych systemach, a w końcu z takimi mamy w większości do czynienia zarówno w odniesieniu do świata jak i do jednostki, nawet bardzo niewielkie zdarzenia mogą doprowadzić do braku równowagi i bardzo poważnych konsekwencji.
Głęboka demokracja próbuje ustabilizować systemy na innym poziomie, dać im bardziej trwałą podstawę opartą na jedności a nie na sile jednej z grup, choćby największej.
Jednak koncepcja ta stawia wymóg wykształcenia nowego rodzaju liderowania opartego na starodawnych modelach starszyzny plemiennej. Różnica między liderem a starszym jest taka sama jak między demokracją i głęboką demokracją. Lider reprezentuje / w najlepszym razie / interesy większości, zaś starszy – całości. Starszyzna jest zdolna do wspierania każdej części pola, do pośredniczenia między nimi i dbania o interesy wszystkich i całej społeczności zarazem. Choć koncepcja ta została dawno zapomniana w społeczeństwach industrialnych, jednak cały czas największe autorytety ludzkości reprezentują ten właśnie model. Tęsknimy do takich nauczycieli w świecie i wewnątrz siebie, do sytuacji, gdzie można się będzie rozwijać jako całość, bez eliminowania jakiejkolwiek naszej części.
„Starszyzna obecna w nas wie, że nie istnieje ostateczna racja, gdy w grę wchodzi otwarty konflikt stron. Poczucie słuszności pojawia się tylko w związku ze wspólnotą, wraz z wewnętrznym spokojem umysłu, rozwijającymi się i trwałymi relacjami oraz pracą ze światem, która przekształca napięcia istniejące między grupami.” / Mindell 1992, str.213 /
ZAKOŃCZENIE
Podziały wewnętrzne i zewnętrzne, jednostkowe i społeczne są oczywistością i koniecznością. Jednostka, która jest nie podzielona jest albo oświeconym Buddą albo nie żyje, ze wskazaniem na to drugie. Podobnie społeczność.
Przeciwieństwa, sprzeczności, konflikty wewnętrzne i zewnętrzne są przejawem dynamicznych sił witalnych, które dają szansę osiągania coraz to wyższych poziomów rozwojowych. W praktyce jednak to, czy jesteśmy w stanie z tego skorzystać, zależy od naszego stosunku do tych zjawisk, które utrudniają nasze życie indywidualne i społeczne. Wszystko to, co sprawia nam kłopot, możemy albo eliminować, wykluczać i marginalizować, tolerować modlić się i czekać aż przeminą albo też użyć tego jako wskazówki i drogi wiodącej do stawania się pełnią jednostkową i społeczną.
Nie jest to najłatwiejsza z dróg, jednak w świecie wstrząsanym eskalującymi konfliktami, które próbuje się rozwiązać głównie poprzez użycie siły, a także w świecie wewnętrznym, gdzie wobec siebie samych stosujemy identyczne metody, nie wydaje się, żeby istniało inne sensowne rozwiązanie.
BIBLIOGRAFIA
Capra, F. (1987). Punkt zwrotny. Warszawa .
Goodbread, J. (19940. Homage to R.D.Laing: A New Politics of Experience, w: The Journal of Process Oriented Psychology, Summer 1994, Volume 6, Number 1. Lao Tse Press, Portland, Oregon.
Goodbread, J. (1987). The Dreambody Toolkit. New York
Jacobi, J. (2001). Psychologia C.G.Junga. Warszawa .
Mindell, A. (1992). Lider mistrzem sztuk walki. Wstęp do głębokiej demokracji. Warszawa.
Mindell, A. (1990). The Year I: Global Process Work with Planetary Structures. London, New York.
Mindell, A. (1999). Siedząc w ogniu. Warszawa .
Mindell, A. (2002). Cienie miasta. Interwencje psychologiczne w psychiatrii. Kraków.
Mindell, A. (2002). Psychologia i szamanizm. Katowice.
Reiss, G. (1993).The role of the disturber in process oriented family therapy. The Journal of Process Oriented Psychology, 5, 1 (Spring/Summer 1993). Portland, Oregon.
Teodorczyk, T. (2003). Odmienne i ekstremalne stany świadomości. w: Po drugiej stronie kłopotów. Psychologia procesu w teorii i praktyce. Pod red. Bogny Szymkiewicz-Kowalskiej. Warszawa.
Teodorczyk, T. (2003). Skąd się biorą kłopoty w relacjach między ludźmi? w: Po drugiej stronie kłopotów. Psychologia procesu w teorii i praktyce. Pod red. Bogny Szymkiewicz-Kowalskiej. Warszawa.
Teodorczyk, T. (2003). Posłowie do A.Mindell „O pracy ze śniącym ciałem”. Ag. Wyd. TU. Warszawa.
Teodorczyk, T. (2004). Posłowie do A.Mindell „Śnienie na jawie”. Katowice.
Weber, R. red. (1990). Poszukiwanie jedności. Nauka i mistyka. Warszawa.
Tekst: Tomasz Teodorczyk
Dziedzina: psychologia procesu