Bowiem człowiek w każdym wieku musi się karmić złudzeniami, aby za wcześnie nie wyrzekł się życia i aby nie przyszedł kres na ród ludzki .
— Joseph Conrad
Dżungla jest jak nieświadomość, pomysł, że możesz być jej partnerem jest żałosnym dowodem człowieczej pychy. Nie możesz jej nic dać ani zabrać, ona cię nawet nie zauważa. Możesz z nią walczyć, modlić się do niej, prosić ją o coś ale nie ma to kompletnie żadnego znaczenia. Może cię zabić albo uleczyć ale wszystko to dzieje się bez związku z tobą. Nie ukarze cię, gdy przekroczysz jej prawa, bo ona o to nie dba, błogosławieństwo zaś nie przyjdzie, gdy się ukorzysz, bo jesteś dla niej nikim. Nie możesz tam być gościem, bo cię nie zaprosiła, nie możesz także liczyć, ze coś dostaniesz, gdy będziesz posłuszny. Możesz być jedynie podróżnikiem ale wyłącznie na własną odpowiedzialność z poczuciem, że cokolwiek zrobisz nie ma żadnego znaczenia. Tutaj nawet drzewa mają zęby – i bynajmniej nie jest to metafora! W dżungli dowolne wyposażenie, które masz jest totalnie niewystarczające, buty na wibramie nie dają rady w deszczu, ubranie może się podrzeć w dziesięć sekund a każdy upadek grozi czymś naprawdę poważnym.
Dżungla jest jak nieświadomość – doskonale obojętna wobec wszystkiego.
Pomysł psychologii procesu, że jak będę żył w zgodzie z tao, to wszystko będzie dobrze, wydaje się w tym kontekście absurdalny. Po pierwsze skąd miałbym wiedzieć, co to znaczy a poza tym jawi się to znowu jako koncepcja, że jak będę posłuszny wobec czegoś większego ode mnie to wszystko będzie dobrze. Tylko to „większe ode mnie” nawet nie ma pojęcia o moim istnieniu. Kurt Vonnegut tworząc w jednej z książek religię Boga Doskonale Obojętnego miał absolutną rację.
Kiedy się idzie jakąś godzinę przez dżunglę od wioski urwistym brzegiem wzdłuż morza dochodzi się do małej zatoczki, gdzie oprócz piaszczystego kawałka plaży można pływając z maską w morzu podziwiać wspaniały koralowy ogród z cudownymi kolorowymi rybami różnej wielkości, czasem udaje się też zobaczyć żółwie. A najważniejsze, że nikogo tam nie ma. Jeżeli pójdzie się jeszcze kawałek dalej, kilka minut aż na koniec cypla, dochodzi się do małego pagórka, z którego jest piękny widok na morze, natomiast jest tam też coś dziwnego. Droga na pagórek wiedzie nieregularnym szpalerem drzew poowijanych białym płótnem, a na szczycie stoi mała chata a właściwie buda. W środku obramowane miejsce wypełnione białymi otoczakami, nad nim moskitiera a w „nogach” stoi kamień wysokości około sześćdziesięciu centymetrów przypominający ludzką sylwetkę, owinięty też białym płótnem. Wygląda to jak grobowiec muzułmański z dawnych czasów, ale ta moskitiera? A z boku leżą jakieś mapy i paszport. Nie ośmielam się wejść do środka, czuję niepewność i dziwny niepokój.
We wsi trudno jest dowiedzieć się czegokolwiek, przeszłość ich aż tak bardzo nie interesuje. Randy ma może 25 lat i już zarządza małym ośrodkiem dla turystów, widać, że bardzo przejmuje się swoją pracą i odczułem pewien nietakt w zawracaniu mu głowy sprawami nie związanymi z obsługą tego miejsca.
– Tam daleko na końcu cypla? – Nigdy tam nie byłem, wiem Pan, tyle zajęć na głowie, przepraszam właśnie przywieźli rzeczy do kuchni.
Miejscowy nauczyciel poczęstował mnie herbatą tak słodką, że trudno mi było ją przełknąć, ale nie wiedział zbyt dużo.
– Jestem tutaj dopiero od roku – powiedział – przeniosłem się ze stolicy prowincji z rodziną, bo tu łatwiej się żyje. Ale nie potrafię Panu pomóc, ta dżungla kryje w sobie wiele tajemnic a tutejsi ludzie nie przywiązują zbytniej wagi do kwestii nie związanych z ich aktualnym życiem. Słyszałem tylko, że był ktoś taki, proszę zapytać dyrektora szkoły w pobliskim mieście.
Przyjaciółka Ami, u której mieszkam wreszcie odsłania rąbek tajemnicy.
– Tam w głębi dżungli, na pagórku za zatoczką? – zamyśla się. Byłam tam kiedyś jako dziecko z ojcem, mówił mi, że to grób sławnego imama. Kiedy żył? Bardzo dawno temu ale nie wiem dokładnie kiedy, podobno miał zdolność pojawiania się w różnych miejscach jednocześnie. Niestety ojciec zmarł wiele lat temu, więc nic więcej nam nie powie. Ale zapytam babkę, jest wprawdzie bardzo stara, może jednak coś pamięta.
Odwiedzam to miejsce kilkakrotnie choć droga jest bardzo niebezpieczna, szczególnie w deszczu a ten przychodzi tu zupełnie niespodziewanie z bezchmurnego nieba. Cały czas jednak tylko obchodzę budę dookoła, nie wiem dlaczego ale na myśl, że miałbym wejść do środka odczuwam ogromny lęk, jakbym miał złamać jakieś niezwykle ważne tabu, które grozi ogromnymi konsekwencjami. Spędzam tam wiele godzin obserwując drzewa, wodę i grób. Czuję ogromną istotność tego miejsca, jednak nie potrafię określić czego ona dotyczy.
Mieszkańcy wioski mają mnie chyba już trochę dosyć z tym moim ciągłym wypytywaniem ich o imama. Ale uporczywość przynosi w końcu efekty.
Stary rybak z sąsiedniej wioski, którego opory przed cudzoziemcami przezwyciężyłem dopiero po kilku dniach wynajmowania od niego łódki siedzi bez ruchu, gdy zadaję mu pytanie ale w końcu ożywia się.
– Taaak – śmiesznie przeciąga sylaby, był podobno wielki człowiekiem i bardzo przyczynił się do ugruntowania islamu w tym rejonie. Ale ponoć parał się też magią przekraczając granice między tą dozwoloną a zakazaną, czynił cuda, jednak miejscowi się go obawiali, bo przypisywano mu zdolności ponadludzkie. Niektórzy, ale to oczywiście wrogowie uważali go za Iblisa. Ale to dawne dzieje. Miał podobno piękną żonę.
– Nazywała się Rabia, jak ta święta suficka – słyszałam o tym w dzieciństwie od babki, mówi Ika, która przyjechała w odwiedziny do rodziców. Była niezwykle piękną kobietą ale zmarła kilka lat po ślubie, chyba przy porodzie. Imam podobno przeżył wtedy kryzys wiary ale ostatecznie wyszedł z tego wzmocniony. Babka mówiła, że to wtedy zaczął czynić cuda. Jakie? No wie Pan, uleczył kogoś albo … potrafił władać żywiołami ale ponoć miał zdolność odczytywania ludzkich ukrytych pragnień i sprawiał, że niektóre z nich urzeczywistniały się w życiu danego człowieka. I podobno działo się to bez żadnego wyraźnego działania ani eksponowania się z jego strony, ot, przechodził przez wieś, patrzył na kogoś albo na coś a za chwilę jak przeszedł okazywało się, że w sposób zupełnie niespodziewany zachodziła niezwykła zmiana. A on sprawiał wrażenie jakby w ogóle o to nie dbał a nawet tego nie zauważał. Może tutejszy imam będzie coś więcej wiedział na ten temat.
– To był święty człowiek – twierdzi
Pojawia się też nowy ciekawy wątek. Okazuje się, że dwadzieścia lat temu przyjechał tu pewien Niemiec, który kupił duży kawał ziemi w tamtej okolicy i postawił tam nawet sobie skromny bungalow, jednak po dwóch czy trzech latach nagle wyjechał i nigdy nie wrócił.
Trzykrotne próby spotkania się z imamem z meczetu w pobliskim miasteczku nie przyniosły żadnego efektu i gdy wydawało się, że odjadę z niczym powiadomiono mnie w końcu, że zostanę przyjęty. Wyglądał dokładnie jak jeden z tych obrazków wygooglowanych pod hasłem „imam”, nie tylko, że nie starał się okazywać szczególnego zainteresowania moimi pytaniami ale odniosłem wrażenie jakiejś niechęci do całej tej historii a nawet miałem poczucie, że wyraźnie nie chce mi o czymś powiedzieć.
– Dzieje islamu na tym terenie były bardzo skomplikowane i odbijały się w nich wszystkie trudności związane z naszą religią – powiedział. Ale nie sądzę, żeby mógł Pan to zrozumieć. Tutejsza ludność dawała w przeszłości posłuch różnym niewłaściwym poglądom jednak ostatecznie prawdziwa wiara zwyciężyła – dodał, ale nie chciał powiedzieć nic więcej.
Przy okazji wizyty w miasteczku udało mi się dowiedzieć czegoś więcej o Niemcu. Mój osobisty wdzięk oraz niewielka suma pieniędzy zrobiły swoje. Jürgen Kuhn z Monachium urodzony w grudniu 1954 roku. Ale w tym kraju cudzoziemiec nie może kupić ziemi, Kuhn ożenił się więc z kobietą z wioski kilkadziesiąt kilometrów stąd i akt własności jest na nią. Biorę jej dane i adres.
Czasami zastanawiam się kim będzie ten, kto mnie wybawi. Czy będzie to zwierzę czy też człowiek? A może będzie to zwierzę o ludzkiej twarzy? A może będzie to ktoś taki jak ja?
Stolica prowincji jest dużym i w odróżnieniu od innych miast w tym kraju, dosyć przyjemnym miejscem. Ludzie są życzliwi i przyjaźni, trudno wyobrazić sobie, że bezwzględnie egzekwuje się tu prawa szariatu i to w sposób zalegalizowany umową z rządem. Kary chłosty a nawet ukamieniowania nie są tu rzadkością, zdarzały się podobno nawet historie z karaniem turystów za zwykłe przyjacielskie odnoszenie się do tutejszych kobiet. Nani jest jedyną kobietą – pracownikiem naukowym na interesującym mnie wydziale miejscowego uniwersytetu.
– Historia tych wysepek jest bardzo powikłana – opowiada. Pierwsi kupcy muzułmańscy przybyli tu na przełomie XII i XIII wieku. Hinduizm i buddyzm były tu znacznie wcześniej ale jakoś za bardzo się nie przyjęły, lokalne wierzenia były wtedy jeszcze bardzo mocne. Ale imam był podobno niezwykłym człowiekiem, choć niewiele dokumentów zachowało się na jego temat. Całe życie poświęcił szerzeniu wiary w islam i zbudował niezwykle trwałą wspólnotę wiernych. Wyznawcy imamizmu duodecymalnego uznawali go za Muhammeda al-Muntazara, „Oczekiwanego”, który powrócił po kilkuset latach i miał przywrócić tryumf prawdy nad błędami i sprawiedliwości nad niesprawiedliwością. Widzę, że nie zna Pan tej historii. Szyicki mesjanistyczny ruch imamizmu duodecymalnego na przełomie X i XI wieku przyjmował pogląd, że imamat był przenoszony drogą kolejnych nominacji wyłącznie w linii potomków Al-Husajna, syna Alego i Fatimy aż do chwili gdy w Samarra znikł w tajemniczych okolicznościach młody syn XI imama, zwanego odtąd właśnie „Oczekiwanym”. Dlatego też zamknięto liczbę imamów na dwunastu i oczekiwano na powrót Muhammada al-Muntazara, który miał doprowadzić do ponownego zwycięstwa prawdziwych wyznawców wiary. „Małe ukrycie” związane z jego zniknięciem i „wielkie ukrycie” wraz ze śmiercią ostatniego widzialnego przedstawiciela imama, który w ostatnich słowach miał powiedzieć „Odtąd sprawa należy jedynie do Boga”, zachęcały ruch do braku działań i bezpośrednich akcji przeciw kalifom, których serdecznie nienawidzili. Dlatego też uznanie naszego imama za „Oczekiwanego” wzmogło siłę szyickich imamitów i spowodowało spore napięcia i walki w tym rejonie zakończone niespodziewaną śmiercią naszego imama. Od tego momentu sunnici przejęli tu władzę. Ale jest bardzo niewiele informacji na ten temat, raczej domniemania bez specjalnego pokrycia w faktach. Proszę, przygotowałam dla Pana listę lektur.
Wracam na wyspę z pokaźną torbą kserokopii i poczuciem, że wkraczam do dziwnego, wielopoziomowego labiryntu bez żadnych drogowskazów.
Okazuje się, że w obramowaniu grobu są dwa kamienie a nie jeden, a przed jednym z nich leży duża morska muszla, nie rozumiem jak mogłem tego nie zauważyć, dwie ustawione naprzeciwko siebie „postacie” owinięte białym płótnem, jakby odzwierciedlające się w sobie. Idąc jeszcze dalej za około pięćset metrów odkrywam bungalow Niemca, schowany bardzo dokładnie wśród drzew w niewielkim obniżeniu terenu. Dżungla już go zaczęła wchłaniać, za kilka lat nic z niego nie pozostanie. Nieco dalej, właściwie pomiędzy budą imama a chatą Niemca odnajduję jeszcze jeden grób, bardzo zaniedbany, tym razem tylko ledwo widoczne samo obramowanie, w którego część wrastają już korzenie drzewa. Który z nich jest grobem imama?
Zaczynam bardziej systematycznie oglądać „mój” grób. Wypełnienie małymi białymi otoczakami to niewątpliwie z plaży z zatoczki, duże kamienie stanowiące jego obramowanie robią wrażenie ociosanych ludzką ręką. Moskitiera nie jest szczególnie porwana ale też nie nowa. Mapy i paszport leżą w rogu, gdzie jest mało światła, widzę tylko tylną okładkę w bliżej nieokreślonym ciemnym kolorze. Żadnych ubrań ani przedmiotów wskazujących, że ktoś używa/używał tego miejsca do czegoś więcej niż tylko do noclegu. Oczywiście najbardziej tajemniczy jest paszport, moja wyobraźnia intensywnie pracuje. Niemiec mógł wcale nie wyjechać, jego bungalow nie wygląda na kompletnie opuszczony, może z jakichś powodów spał w tym miejscu. Może został zaatakowany przez jakieś zwierzę, podobno zdarzają się tu tygrysy, albo ukąsiła go kobra albo inny wąż a małe zwierzęta i dżungla dokonały reszty zniszczenia? Albo też zagubiony jak ja w dżungli turysta używał tego miejsca przez chwilę jako schronienia a potem poszedł dalej zapominając wziąć dokumenty? Każda historia wydaje mi się jednak dość mało prawdopodobna.
Od dłuższego czasu nie mam kontaktu z A., umówiliśmy się, że odezwiemy się do siebie wyłącznie w sytuacji absolutnej konieczności, o ile to tylko będzie możliwe. Najwyraźniej nic takiego z obu stron nie ma miejsca. Czasami myślę o niej ale nie potrafię nawet dokładnie powiedzieć co mi się myśli. Chyba bardziej wciąga mnie aktualna rzeczywistość i tajemnicze historie, które mnie otaczają.
Czytam:
„Według tej doktryny imam, którego powrotu oczekiwano, podobnie zresztą jak imamowie poprzedzający go, obdarzony był właściwościami nadludzkimi, jak bezgrzeszność i znał tajemnice pochodzenia boskiego, co usprawiedliwiało jego najwyższą rangę. Te tajemnice, które uzupełniały Objawienie lub raczej stanowiły jego sens wewnętrzny (batin) i głęboką prawdę, były przedmiotem – według szyitów – wersu koranicznego (XXXIII, 72):
Zaproponowaliśmy przyjęcie w depozyt naszych tajemnic niebiosom, ziemi i górom; wszystkie odmówiły wzięcia ich na swoje barki, wszystkie wzdragały się je otrzymać. Lecz człowiek zgodził się nimi zając; jest gwałtowny i nieświadomy.
Wypowiedzi przypisywane VI imamowi, Dżafarowi as-Sadikowi wyrażały to z jeszcze większą precyzją:
Nasza sprawa […] jest tajemnicą, tajemnica czegoś, co pozostaje w ukryciu, tajemnicą samą w sobie.”
Ów werset – XXXIII, 72 – wzbudza moją ciekawość, okazuje się, że jest bardzo różnie tłumaczony i komentowany. W innej wersji brzmi na przykład tak:
Podawałem wiarę niebu, ziemi i górom, a oni nie śmieli przyjąć. Człowiek przyjął i został niewiernym przez swą niewiadomość.
A w jeszcze innym języku końcówka wersu została przetłumaczona:
[depozyt] poniósł człowiek – on przecież jest niesprawiedliwy i nieświadomy.
W sumie chodzi chyba jednak cały czas o to samo – człowiek dobrowolnie przyjął wiarę w Boga, późniejsze naruszenie przykazań sprawiło, że stał się niesprawiedliwy.
Powrót bezgrzesznego i obdarzonego nadludzkimi zdolnościami Mesjasza miał zaś przywrócić na nowo prawo Boskie.
Odwiedzam dom żony Jürgena Kuhna. Drzwi otwiera i na mój widok natychmiast je zatrzaskuje młody chłopak. Na dalsze pukanie nie ma żadnej reakcji. Zrezygnowany siadam przed domem nie wiedząc co dalej robić, widzę jak chłopak przez chwilę pojawia się w oknie ale wiem, że moje dalsze próby kontaktu nie przyniosą żadnego skutku. Po kilkunastu minutach przechodzi drogą jakaś starsza kobieta, bacznie się we mnie wpatrując. W końcu przystaje.
– Pan Jürgen? (śmiesznie wymawia to imię: Dżiurgen) – pyta z niedowierzaniem … nie, nie to nie Pan, kręci po chwili głową. Ale Pan do niego podobny – dodaje jakby ze smutkiem.
Po chwili zaczynam trochę lepiej rozumieć całą sytuację. Kuhn przyjechał tutaj jakieś dwadzieścia lat temu. Kręcił się po okolicy, trochę zwiedzał, trochę jakby czegoś szukał, nurkował, włóczył się bez celu, w końcu poznał Murai. Szybko coś się zadziało między nimi ale nikt nie podejrzewał, że zakończy się to ślubem. Jürgen przeszedł na islam, kupili ziemię, zbudowali tam dom i żyli w kompletnym odosobnieniu, rzadko zachodząc do wsi. Murai była sierotą, ludzie sporo plotkowali na ich temat. Trwało to jakieś półtora roku aż nagle Murai pojawiła się we wsi z nieprzytomnym wyrazem twarzy i obłędem rozpaczy w oczach. Zachowywała się jakby straciła rozum, nic nie mówiła, wydawała tylko jakieś dziwne dźwięki. Kiedy po miesiącu urodziła syna jakby trochę oprzytomniała ale to co zaczęła opowiadać nie było w żaden sposób ze sobą spójne. Głównie mówiła, że któregoś dnia Jurgen po prostu zniknął, innym razem, że chciał ją zabić i uciekła, jeszcze kiedy indziej, że zabiły go węże i tygrysy a ją w dziwny sposób oszczędziły. Ale nie wróciła już nigdy do siebie, przez większość czasu siedziała sama przed domem a po siedmiu latach zmarła. Kilkakrotnie twierdziła, że widziała swojego męża w okolicy ale uznano to za jej urojenia. Społeczność zajęła się wychowaniem dziecka, chłopak nienawidzi swojego ojca i wszystkich białych. Kilku mężczyzn udało się z bronią do dżungli do domu Murai i Jürgena ale nie znaleźli tam nic szczególnego.
W dżungli dzieją się dziwne rzeczy – zakończyła kobieta – a biały człowiek bardzo łatwo może tam stracić rozum, bo nie jest na nie przygotowany.
Nienawidzę swojego ojca nie za to, że nas opuścił i spowodował pośrednio przedwczesną śmierć matki, miałbym ochotę zabić go za to, że go nigdy nie widziałem. Teraz już nawet tego nie chcę, muszę przyjąć swój los i szukać wzorca mężczyzny tylko w sobie, skoro on tchórzliwie uchylił się od tego zadania. Nie wiem tylko skąd miałbym wziąć materiał na stworzenie takiej matrycy, wszystko, do czego mam dostęp wydaje mi się niewystarczające.
(było tu coś jeszcze ale zapomniałem …)
Nie możesz dopuszczać do tego by ludzie uważali cię za kogoś kim nie jesteś – mówiła do mnie – pozwalając na to antagonizujesz grupy religijne wobec siebie i doprowadzisz nieuchronnie do walk, które skończą się tragicznie dla obu stron, może nawet również dla ciebie lub dla nas wszystkich.
„Fatum jest ze mną” – odpowiadałem jej cytatem – coś większego musiało mnie powołać do wypełnienia tej roli i nie mam prawa buntować się przeciwko temu. Muszę robić to, co ma być zrobione, nawet gdybym miał zapłacić za to życiem.
– A ja – czy ja i nasza miłość nie ma tu nic do powiedzenia? – pytała. Dlaczego to mnie nie uznajesz za „coś większego”, co powołało cię do wypełnienia innej roli? Czy nie jest to rodzaj pychy, który przez ciebie przemawia?
Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie ale od kiedy jej nie ma myślę, że miała jednak rację. Nie ociągam się ani nie ponaglam.
Zawsze ceniłem sobie walkę, wolałem bowiem taką wersję życia niż tę drugą, o której mówi Simone Weil:
Ktokolwiek bierze miecz, zginie od miecza. A ktokolwiek nie bierze miecza (albo z rąk go wypuszcza), zginie na krzyżu.
Al-Farabi, jeden z pierwszych filozofów świata islamu tworząc portret idealnego władcy uważał, że musi on być również mędrcem, filozofem ale też oczekiwanym imamem.
Wyjątkowa rola przypisywana imamowi była związana nie tylko z jego osobą ale również z rodziną oraz przodkami. Wyrażało się to między innymi w rozmyślaniach nad nieszczęściami, które były udziałem Alego i Fatimy podczas ich ziemskiego bytowania a także rozpamiętywaniu cierpień i męczeństwa większości imamów, którzy, jak uważano, wszyscy zginęli śmiercią gwałtowną w jej różnych wersjach, nawet jeśli oficjalnie nie istniały wyraźne dowody o tym mówiące.
W literaturze religijnej duodecymalistów nieustannie wspominane są wielkie wydarzenia męczeństwa jak na przykład dramat w Karbali, który spowodował śmierć Al – Husajna (choć w istocie była to tylko krótkotrwała potyczka wojenna) oraz jego dzieci i kuzynów. W późniejszych czasach nie tylko organizowano ceremonie upamiętniające śmierc Al – Husajna lecz powstawały nieomal teatralne przedstawienia uwzględniające również spektakularną opowieść o pełnej cierpień drodze jego żon i pozostałych przy życiu jeńców prowadzonych wzdłuż Eufratu do rezydencji kalifa w Damaszku.
„Jak wiecie drogie dzieci sam nasz widok budzi grozę i wszystkie zwierzęta się nas boją. Ten człowiek jednak był dziwną istota, gdy pojawiłam się by go ukąsić nie tylko, że nie odczuwał przerażenia ale nawet się nie bronił.”
Śni mi się „Dom Wiedzy”, wielka biblioteka ale też miejsce nauki i upowszechniania tradycji. Ludzie, którzy tam przebywają to niegdysiejsi muzułmanie. Wnętrze przypomina trochę moją bibliotekę, którą oddałem przed wyjazdem ale na końcu snu „Dom Wiedzy” płonie. Przypomina mi się pożar Biblioteki Aleksandryjskiej, powieść Auto da fé Eliasa Canettiego i parę innych słynnych pożarów bibliotek.
Zdecydowałem się poprosić mojego przyjaciela z Karlsruhe, żeby wybrał się do Monachium i odszukał Jürgena Kuhna.
Ibn al-Uchuwwa pisze, że nie wolno grzebać dwóch ciał w jednym grobie aby nie „powodować zatorów w chwili zmartwychwstania”. Dopuszczalne jest odstępstwo od tej zasady jedynie w czasie epidemii, jednak chowanie w jednym grobie kobiety i mężczyzny było uważane za ciężkie przestępstwo, należało wtedy przynajmniej odgrodzić ciała ścianką z cegieł.
Dostaje mail od Nani, którą prosiłem o wiadomość gdyby jakiekolwiek nowe informacje doszły do niej w związku z postacią imama.
Szanowny Panie – pisze – przypadkowo przeglądając kroniki hagiograficzne z tego rejonu natrafiłam na krótki żywot „pańskiego” imama. Tego typu opisy trudno traktować jako w pełni wiarygodne ze względu na cel, któremu miały służyć, myślę, że to samo zjawisko miało miejsce w Pana kulturze. Jest tam krótka historia dzieciństwa imama, został podobno porzucony przez rodziców, co skierowało go na drogę poszukiwania Boga. Od małego pojawiały się znaki, że będzie miał w życiu coś ważnego do zrobienia, ponoć gdy miał siedem lat zobaczył napis na ścianie domu:
Nie posłano mnie na ten świat, bym szukał szczęścia, mam do wypełnienia misję –
i wziął sobie to do serca. Wiele podróżował, odkrywając i opisując nowe terytoria (nic się nie zachowało do naszych czasów), aż w końcu osiadł na tej wyspie.
Był uważany za bezgrzesznego, wzorem niektórych mistyków rozważał przyjęcie celibatu ale spotkał Rabię, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Mieli czwórkę dzieci i po jej śmierci, co do której istnieje kilka sprzecznych wersji, przeżył głęboki kryzys wiary, jednak ostatecznie wyszedł z niego wzmocniony i do końca życia działał na rzecz tworzenia fundamentów wiary na wyspach. Odszedł w chwale a społeczność uznawała go za świętego.
Spotkałam się jednak z poglądem dokładnie odwrotnym, jeden z badaczy tego okresu twierdził, że nigdy nie wyszedł z kryzysu po śmierci Rabii a jego późniejszą działalność polityczno-religijną wspierającą ruch imamizmu duodecymalnego można byłoby uznać za wyrafinowaną formę samobójstwa.
Drogi przyjacielu, zgodnie z Twoją prośba pojechałem do Monachium by odszukać Jürgena Kuhna. Było to nawet łatwiejsze niż myślałem ale cała historia jest zaiste dziwna i powikłana. Jürgen zmarł miesiąc temu w niewyjaśnionych okolicznościach a rodzina nie bardzo chciała ze mną rozmawiać na jego temat. Jakieś dwadzieścia lat temu zmarła mu żona, co bardzo przeżył popadając w ciężką depresję. To wydarzenie w połączeniu chyba z kryzysem środka życia sprawiło, że kompletnie zaniedbał rodzinę, czego chyba młodszy syn nie może mu do dzisiaj wybaczyć. Ostatecznie wymyślił sobie dłuższy wyjazd w egzotyczne rejony świata. Tam – dzieci nie wiedzą dokładnie gdzie, poznał kobietę i miał z nią dziecko. Jednak z niewiadomych powodów wrócił po kilku latach. Córka mówiła, że bardzo się zmienił, stał się zamknięty i nieufny, czasami „wręcz paranoiczny” jak to nazwała. Wszędzie widział zagrożenia, ściszał głos, gdy mówił, że jest śledzony. Zupełnie zaprzestał działalności duszpasterskiej i odizolował się od ludzi – aha zapomniałem dodać, że był pastorem. Wynajął małe mieszkanie pod Monachium i zamieszkał tam samotnie unikając kontaktu nawet z bliskimi. Podobno od czasu do czasu wyjeżdżał na kilka tygodni ale nikt nie wie dokąd i po co. Znaleziono go ubranego na biało 3 tygodnie po śmierci gdy w całym domu zaczęło cuchnąć ale sekcji zwłok nie zrobiono na życzenie rodziny. Nikt nie wie co się z nim działo przez ostatnie lata życia, nie zostawił żadnych listów, dzienników czy notatek. Sąsiedzi uważali go za nieobliczalnego dziwaka, z którym lepiej nie mieć żadnych kontaktów. „Dawniej spalono by go na stosie” – powiedziała kobieta mieszkająca vis a vis ale nie wiem co miała na myśli. Natomiast kiedy wychodziłem zawołał mnie przez ostrożnie uchylone drzwi na pierwszym piętrze czterdziestoparoletni mężczyzna.
– Panie, to wszystko lipa – powiedział – tam nie było żadnego ciała, rodzina to wszystko wymyśliła, on po prostu zniknął.
Ale wyraźnie było od niego czuć alkohol.
Pastor. Mniej więcej miesiąc temu przyjechałem na tę wyspę.
Wieczorne słońce zgasło na szpadzie z brązu. Wszędzie ślady krwi. Czy uwierzyłabyś … ? – powiedział … – … wcale się nie bronił.
„Trudy naszego podróżowania niewątpliwie musiały się odbić na zdrowiu kobiety, która w tym czasie była kilka razy w ciąży. Ale narodziny ostatniego dziecka przyniosły jej samej nie nowe życie lecz śmierć. Bóle porodowe męczyły ją ponad czterdzieści godzin. Prognostyki związane ze znakiem Strzelca były już gotowe i wszyscy z niecierpliwością oczekiwali na wiadomość o przyjściu na świat naszego syna. Śmierć nadeszła z brutalnością miejsca, gdzie mieszkaliśmy, brakowało godziny do świtu. Wiele osób powtarza uporczywie ale nie jest to podparte żadnym dowodem, że bezpośrednio przed rozwiązaniem doszło do złowróżbnego zdarzenia – matka usłyszała płacz swojego nie narodzonego jeszcze dziecka – długie, żałosne kwilenie istoty ukrytej jeszcze w mroku matczynego łona. Usłyszawszy tę cichą skargę poleciła natychmiast jednej z kobiet by wezwała mnie do sypialni. I wtedy w drogach rodnych ukazał się nie chłopczyk, lecz ostatnia jej córka, wyrzucona prawdopodobnie z łona matki silnym krwotokiem. Gdy przybiegłem było już po wszystkim.”
(… znikanie jest jednym z ważnych elementów ludzkich historii …)
Wreszcie trafiłem na mądrego terapeutę – jest pełen wsparcia i życzliwości ale nie uprawia propagandy sukcesu. To co wynoszę ze spotkań z nim potwierdza moje doświadczenia i nie zostawia nadziei, co sprawia niezwykłą ulgę, bo pozwala zająć się sprawami możliwymi do objęcia a nie budowaniem miraży, które mają jedynie spowodować moje lepsze samopoczucie. Daje się to streścić w kilku zdaniach.
Antropologia kulturowa pokazuje nam wielką różnorodność funkcjonowania człowieka w przebiegu dziejów. Z perspektywy psychoterapii jedną z najważniejszych rzeczy jest, że daje nam obraz tego jak człowiek próbował sobie radzić z kwestiami, które go przerastały, z własnym poczuciem bezradności bez względu na to z czego ono wyrastało. Doświadczanie własnego braku sprawczości i małości w obliczu tych kwestii towarzyszyło człowiekowi od momentu, w którym zyskał świadomość własnej odrębności od świata zewnętrznego i towarzyszy mu na dobre i na złe do dzisiaj. Kwestii, wobec których człowiek czuje się bezradny przybywa, odkrycie/nazwanie nieświadomości było o tyle ważne, że pokazało mu jego bezradność również wobec siebie samego.
Człowiek musi sobie jakoś z tym poczuciem bezradności poradzić i czynił to na wiele różnych sposobów przez tysiące lat. Sądzę, że jest to jedna z najważniejszych osi konstytuujących psychiczne życie człowieka oraz większość świadomie i nieświadomie podejmowanych przez niego działań. Antropologia kulturowa pokazuje nam, że próby rozwiązania przez człowieka problemu własnej bezradności mają jedynie charakter przyjęcia przez niego pewnego punktu widzenia, który sprawia, że człowiek czuje się nieco lepiej, gdyż poprzez zajęcie określonego stanowiska wobec danej kwestii, która go przerasta, człowiek odzyskuje choćby minimalne poczucie sprawczości (gdyż to ON dane stanowisko przyjmuje). Jakiekolwiek próby obiektywizacji danego „rozwiązania” mają jedynie na celu dalsze próby iluzyjnego wzmocnienia poczucia własnej sprawczości.
Psychoterapia, która tego nie widzi i nie uwzględnia będzie mniej lub bardziej nieświadomie podążała „liniami genealogicznymi” wytyczonymi znacznie wcześniej przez religie, fałszywe rozumienie własnego sprawstwa, intelektualne czy „wglądowe” próby odczytania metafizycznych reguł funkcjonowania wszechświata, złudne i bałamutne wyobrażenia o możliwości obłaskawienia sił, które nas przerastają, tworzenie związków łączących różne zdarzenia i poprzez to nadawanie im sensu lub poprzez pokazywanie celów, do których te zdarzenia rzekomo dążą. Osoby pomagające innym muszą zdawać sobie sprawę i to pokazuje nam antropologia kulturowa, że człowiek na tej drodze wymyślił już wszystko by poradzić sobie z poczuciem ontologicznej bezradności. Wszyscy ludzie powtarzają te same próby licząc, jak ich poprzednicy, że im się to uda. Ale przekaz antropologii jest jasny – nie oszukujmy się, miejmy świadomość, że możemy wybrać pewne stanowisko zwiększające – ale jedynie pozornie nasze poczucie sprawczości wobec kwestii, które nas przerastają jednak nie próbujmy temu nadawać jakikolwiek pozór „obiektywnych” zasad. Psychoterapia musi jasno i bez tworzenia fałszywych nadziei konfrontować człowieka z jego poczuciem bezradności i towarzyszyć mu na tej drodze. Cała reszta to już tylko drobiazg.
A pytanie postawione przez Alberta Einsteina: Jest tylko jedna kwestia – czy Wszechświat jest życzliwy? należałoby chyba uznać za przejaw tej bezradności lub pychy, że w ogóle można brać pod uwagę, że Wszechświat mógłby się nami interesować.
Mister Kuhn, I presume? Czy takie spotkanie kiedykolwiek nastąpi?
Dlaczego po prostu nie wejdę do grobowca, żeby sprawdzić do kogo należy ten paszport? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, jednak czuję, że nie jest to jeszcze właściwy moment, nawet jeśli to wytłumaczenie jest tylko racjonalizacją mojego lęku. Może boję się po prostu, że byłby to koniec historii, rozwiązanie zagadki, które chwilowo stało się sensem mojego tutaj pobytu a może nawet czegoś więcej. Czy znalazłem sobie wreszcie coś, co pozwala mi wypełnić i nadać znaczenie mojemu nędznemu życiu? I obawiam się, co musiałoby się stać gdybym to iluzyjne poczucie stracił? Ale czy to znaczy, że do końca życia będę krążył wokół grobu i nigdy się nie dowiem do kogo należy ten paszport ? Z drugiej strony czy w gruncie rzeczy wszystko co robimy w naszym życiu nie jest dokładnie czymś właśnie takim? Rzadko kto ma odwagę zmierzyć się z pustką czy też banałem tego, co ostatecznie odkryje we „ wreszcie otwartym paszporcie”.
Czytam historie o Rabii, wielkiej świętej sufizmu.
Pozostawała ona większość czasu w domu, kontemplując. Któregoś dnia pod jej oknami przechodził przyjaciel i zawołał:
– Rabia, wyjdź i zobacz piękno stworzenia.
Zza zamkniętych okiennic dobiegła odpowiedź:
– Wejdź do środka zobaczyć piękno Stwórcy.
Niepokojące jest jej mgliste fizyczne podobieństwo do A.
Kiedyś opowiadano mi pewną historię o himalaiście, który został uwięziony podczas wspinaczki w lodowej pułapce. Nie istniała żadna możliwość, żeby go stamtąd wydostać a było jasne, że gdy nadejdzie noc po prostu zamarznie. Jedyne co koledzy mogli zrobić to podrzucić mu telefon satelitarny, którym mógł połączyć się na 15 minut ze swoją długoletnią partnerką życiową. Często zastanawiałem się co powiedziałbym jej w takiej sytuacji. Kiedy myślę o tym, to oprócz wewnętrznego dygotu nic nie przychodzi mi do głowy. Czy w ogóle można wtedy wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa? A może właśnie jest to jedyny moment gdy jakiekolwiek słowa nareszcie przełamują nieuchronną przezroczystość języka?
(… kto opowiada tę historię?)
I komu?
Kiedy ją straciłem życie przestało mnie interesować – to w sumie takie banalne ale czy w obliczu takiej sytuacji istnieje banał? Na pewno nie dla osoby, która to naprawdę przeżywa.
Dzieje się ze mną coś, co może być wynikiem neurologicznych uszkodzeń mózgu, choroby psychicznej albo dowodem na istnienie światów równoległych ale rozstrzygnięcie tego dylematu zostawię już chyba komu innemu.
W majakach tworzę scenariusze. Idę jeszcze raz do wsi i ofiarowuję siebie synowi Jürgena jako ojciec. Czy to takie dziwne, że można swoim kawałkiem życia naprawić błąd popełniony przez innego mężczyznę? Szczególnie jeśli nie mam już pomysłu jak miałbym naprawić cokolwiek w moim życiu?
Albo że odbudowuję bungalow Jürgena Kuhna i czynię z niego miejsce, w którym będzie się działo coś dobrego dla społeczności. Ale czuję w tym wszystkim jednocześnie jakieś nie do końca czyste motywacje.
Coraz więcej czasu spędzam w dżungli, Ami patrzy na mnie coraz dziwniejszym wzrokiem gdy z rzadka pojawiam się u niej na noc. I mam coraz bardziej niepokojące poczucie, że chodzę w niej ścieżkami wydeptanymi wcześniej przez Kuhna, czasem nawet zdaje mi się, że widzę jego ślady. Czasem nocuję w bungalowie, który zbudował. Pomimo, że podobno jest pora sucha to przez całą noc ściana deszczu, która sprawia wrażenie, że za sekundę na dobre rozwali przeciekający dach. Mój Nikon sprawdzony w trudnych warunkach na całym świecie nie wytrzymuje tutejszego klimatu i odmawia współpracy. Ale to lepiej, mogę się bardziej skoncentrować na czym innym. Noce w dżungli są tak głośne, że nie można spać ale ten hałas koi – nie niepokoi.
Ktoś mi kiedyś mówił, że w snach wczesnodziecięcych można odczytać swój los. Od jakiegoś czasu ten pomysł wydaje mi się bezsensowną próbą udowodnienia istnienia bogów poprzez iluzyjne myślenie o sobie jak o Prometeuszu, który kradnie ogień.
Odkrywam życie motyli, są tutaj wszędzie, piękne, różnokolorowe kupu kupu. Zaczynam wreszcie rozumieć Nabokova. Psyche to motyl ale również dusza, kupu kupu to na szczęście tylko motyl. Delikatnym ruchem skrzydełek odpędzają myśli, których nie chcę pamiętać.
„Milczenie nas wyprzedza, wie, że je dogonimy” pisał Edmond Jabes.
Pierwsza noc w grobowcu imama. Decyzja przyszła nagle i bez zastanowienia, coś z obszaru konieczności, której nie sposób się opierać. „Materac” z otoczaków okazuje się wygodniejszy niż mógłbym sobie wyobrażać. Ale nie wiem czy spałem tej nocy, w jakimś momencie przez szczelinę łączącą różne światy przyszło do mnie coś na kształt snu, przewidzenia, powidoku – dwa kamienie owinięte białym płótnem stojące na dłuższej linii grobu to imam i Jürgen, patrzą na siebie z uwagą. Ten drugi kamień umieścił tu Kuhn, on też postawił tę budę, poobwieszał drzewa białym płótnem, powiesił moskitierę, spał tu wiele razy rozmawiając z imamem, gdy mu się już wszystko pomieszało. On też wielokrotnie przyjeżdżał tu później podglądając swojego syna i żonę.
Ale dzisiaj już bardzo wyraźny i mocny sen. Widzę jak imam wyjąc jak pies włóczy się po dżungli umyślnie rozrywając sobie szaty i ciało o ostre kolce wyrastające z drzew. Wiem nawet dokładnie, które to miejsce i które drzewa, przypominam sobie jak pierwszy raz idąc do zatoczki zsuwając się z góry nieopatrznie chwytałem się tych drzew kalecząc dłonie do krwi.
Zacząłem chodzić w białej szacie.
(… z upływem czasu forma zapisków zmienia się w takie właśnie coraz krótsze zdania …)
Dlaczego ja? Co mnie wybrało do uczestniczenia w historii dwóch mężczyzn, o których dotąd nie miałem zielonego pojęcia, że istnieli i z którymi nie mam wiele więcej wspólnego niż z dowolnymi dwiema osobami na Ziemi? A może to nie jest historia dwóch mężczyzn, może to historia trzech kobiet? Albo trzech synów? A jeśli wszystkie te scenariusze po prostu stworzyła dżungla?
(… to za jakiś czas ale kiedy już nie będzie wiadomo czy to prawda czy urojenie…)
Przypadkowo spędzam noc we wsi i gdy odruchowo, nawet nie pamiętając co robię wchodzę w maile, ze zdziwieniem graniczącym z kontaktem z rzeczywistością pozaziemską czytam wiadomość od znajomego rektora. Pisze, że z niewiadomych przyczyn moja ogromna biblioteka, którą ofiarowałem miejscowemu uniwersytetowi doszczętnie spłonęła. Nawet mnie to szczególnie nie dziwi ani też chyba wcale nie obchodzi.
Ludzie patrzą na mnie dziwnie, mówi się, że potrafię czynić cuda, niektórzy zaś odwracają wzrok bojąc się uroków, które podobno umiem rzucać. Ale to zupełnie nie tak, po prostu od czasu jej śmierci widzę niektóre rzeczy jakimi być nie powinny a coś daje mi siłę, żeby to naprawić. Ja tylko umiem to dostrzec, reszta dzieje się sama bez mojej woli.
Dzisiaj znowu widziałem go z daleka. Czasem mam wrażenie, że on wie, że tu jestem, jakbyśmy toczyli ze sobą jakąś grę, której reguły są zmieniane i dookreślane kolejno dzień po dniu przez każdego z nas.
Jakiś głos, którego nie znam, mówi mi w ciemności, że A. nie żyje. Jak mam w to uwierzyć?
Śpię już tutaj na stałe, prawdę mówiąc to nawet rzadko kiedy wychodzę w grobowca. To zdecydowanie jest moje miejsce i dobrze się w nim czuję. Daje mi też dostęp do przestrzeni, o których nie potrafiłbym mówić.
Decyduję się sięgnąć po paszport i otworzyć go. Czynię to z lękiem ale też z pewnego rodzaju poczuciem oczywistości, bo wiem czyje zdjęcie tam zobaczę. Nie mam pewności czy jestem gotów na spotkanie z pustką, która potem nastąpi, ale wiem, że muszę to zrobić.