Zapis wypowiedzi Tomasza Teodorczyka dla magazynu SENS spisany przez Aleksandrę Nowakowską. Temat: Mit życiowy.
„Człowiek, który świadomie wypełnia swój mit osobisty, staje się jakby trochę mniej śmiertelny, bo skłania mity, żeby wyjaśniały jego życie” – pisze w swej świeżo wydanej książce: Jak umierają ptaki. Baśnie na ważne etapy życia Tomasz Teodorczyk.
O micie życiowym możemy mówić tylko wtedy, jeśli przyjmujemy, że istnieją głębsze wzorce, które strukturalizują życie ludzkie na powierzchni, w uzgodnionej rzeczywistości. Mit jest opowieścią o zetknięciu się człowieka z archetypem. Mit życiowy opisuje poprzez dzieje różnych ludzi pewną powtarzalną historię, która realizuje się przez życie konkretnego człowieka a jej osią jest większy, bardziej uniwersalny wzorzec ludzkiego życia. Występują w niej różne postacie, wielorakie ludzkie charaktery, które wchodzą ze sobą w skomplikowane interakcje.
– Mit życiowy można porównać do dramatu. Żeby go w pełni zrozumieć, należałoby odegrać go, będąc po kolei w każdej roli – mówi Tomasz Teodorczyk, psycholog i psychoterapeuta z Akademii Zorientowanej na Proces w Warszawie, autor książki „Jak umierają ptaki. Baśnie na ważne etapy życia”. – Kłopot polega na tym, że wszyscy mamy tendencję do stawania się „aktorami charakterystycznymi”. Zazwyczaj odgrywamy jedną, dwie czy trzy role. W pewne postaci wcielamy się bez problemu a nawet z przyjemnością, innych nie jesteśmy w stanie objąć a o jeszcze innych nawet nie wiemy, że istnieją. Oddzielają nas od nich progi psychiczne czyli granice naszej tożsamości. Dlatego utykamy w określonych miejscach tej historii, w momentach gdy dotykamy konieczności przejścia do innej tożsamości a nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Ktoś przez większość życia jest głównie matką, ktoś inny przede wszystkim dyrektorem czy sportowcem, albo bizneswomen bądź altruistą. Jeśli nie przechodzimy od jednej figury/tożsamości do drugiej, zubażamy swoje życie, nie wykorzystując pełnego potencjału, który jest nam dostępny. Obsadzając mocno tylko jedną postać, mamy ograniczone dojście do tego, co jeszcze możemy ze swoim życiem zrobić.
– „Człowiek nie jest tym, czym jest, ale czymś mającym być” – mówi Tomasz Teodorczyk, to cytat z K. Jaspersa. – Porównując życie do dramatu Szekspira, z biegiem czasu możemy odkryć, że nie jesteśmy tylko Hamletem, ale i Ofelią, Klaudiuszem, Horacym, Poloniuszem, Laertiosem i wieloma innymi postaciami.
Płynące z wnętrza napięcie, które popycha do przechodzenia od postaci do postaci, nie jest uzależnione od ludzkiej woli. To raczej proces życia, za którym człowiek powinien z pokorą podążać. – Stoi za tym przekonanie, że to nie my w pełni organizujemy swoje życie, ale że ono jest strukturalizowane przez archetypy – mówi Tomasz Teodorczyk.
Jung uważał, że liczba archetypów jest ograniczona. Bazowe motywy mityczne określają podstawowe wzorce ludzkiego zachowania. Nie ma ich nieskończenie wiele i możemy je odnaleźć w mitach i baśniach większości kultur na świecie. Bogów czy bogiń w mitologiach greckiej lub rzymskiej jest określona ilość, podobnie jak planet w horoskopie urodzeniowym czy znaków Zodiaku, heksagramów w starożytnej chińskiej księdze wróżebnej I Cing lub kart w Tarocie. Treści w nich zawarte realizowane są poprzez potencjał ludzkiej psychiki. Dlatego podstawowych motywów mitów życiowych, które istnieją w potencjalności natury człowieka jest ograniczona liczba. Jednak mit życiowy konkretnej osoby jest indywidualną wariacją danego tematu i stąd może ich być nieskończenie wiele. Starożytni Grecy stwarzali wiele wariantów tego samego mitu i wcale nie uważali tego za sprzeczne, powstawał taki swoisty „ogród o rozwidlających się ścieżkach”. Tajemnicą pozostaje, z jakiego powodu z tej globalnej układanki komuś „trafia się” na przykład jakaś wersja mitu bohaterskiego a komuś innemu – mitu związanego z Wielką Matką. Być może jest to związane z mitami rodzinnymi i relacyjnymi, można też rozważać myśl, że mity osobiste mogą być „systemem otwartym” i dookreślaja się w czasie w zależności od przeszłych elementów układanki. Jednak bez względu na to każde z nas w obrębie danego mitu ma własne unikalne role do odegrania.
Faktycznie wypełnianie mitu życiowego jest jednak jeszcze bardziej skomplikowane. Nie jest po prostu linearnym przechodzeniem z jednej postaci dramatu w drugą ( choć to sformułowanie brzmi nieco śmiesznie w kontekście niewyobrażalnych trudności, które są z tym związane). W istocie przypomina to bardziej równoległą grę w szachy na wielu ustawionych wertykalnie szachownicach – grę prowadzoną synchronicznie tymi samymi figurami na różnych poziomach. W tym sensie, że równolegle, świadomie bądź nieświadomie, próbujemy być różnymi figurami na różnych poziomach i w rozmaitych konfiguracjach.
– Tyle teoria, a od strony praktycznej dobrze jest obserwować, w których miejscach utknęliśmy, jakimi „aktorami charakterystycznymi” się staliśmy – mówi Tomasz Teodorczyk. – Warto zauważyć, że od iluś lat jestem ciągle tym samym człowiekiem, nic nowego się w mojej psychice nie wydarzyło. Jeżeli to mnie zaczyna nudzić, męczyć, pojawiają się symptomy fizyczne, problemy w związkach czy życiu zawodowym, oznacza że dana tożsamość, mój nawykowy scenariusz na życie się wyczerpał i dobrze byłoby poszukać w sobie innego. Jeśli stosunkowo szybko wyłapiemy sygnały wyczerpania się danej roli, łatwiej przejdziemy do innej postaci. Jeśli struktura, w której tkwimy, usztywni się na zbyt długo, to ostatecznie musi pęknąć pod naporem sił rozwojowych. Jest takie ładne przysłowie łacińskie: „Los chętnego prowadzi, opornego wlecze siłą.”
Jeśli sami nie jesteśmy w stanie zmienić kostiumu, możemy chociaż zauważyć, że jakaś siła większa od nas popycha nas do odmiennych niż dotąd zachowań. W takim momencie przykładowa spokojna żona urzędnika może nawiązać romans z heavy metalowcem, ktoś cichy i grzeczny za urządzać awantury w sklepach, osoba skrupulatnie planująca wydatki, nierozsądnie wydawać pieniądze i nagle zwolnić się z pracy. – W naszej zachodniej kulturze mówimy wtedy: „O Boże, coś tobą owładnęło” – mówi Tomasz Teodorczyk. – Natomiast starożytni Grecy w epoce homeryckiej byli zdania, że to są te momenty, w których bogowie wkraczają w życie. Reprezentują oni siłę, która przychodzi do nas z zewnątrz i jest pozytywna, ponieważ popycha nas do rozwoju, nawet jeżeli na początku wygląda to nieciekawie. Nasz kłopot polega na tym, że obecnie uważamy, że to jest utrata kontroli nad własnym życiem albo patologia.
Tymczasem bogowie mają dobrą intencję: próbują nas wybić ze starej struktury. Życiem, do którego bogowie nie są zapraszani, nie warto żyć. Staje się ono bezpieczne i znane ale nie ma historii. Na tak zwanych dziwnych zachowaniach historia się nie kończy. Ona się dopiero wówczas naprawdę zaczyna. Nie musimy wychodzić za mąż za heavy metalowca czy do końca życia krzyczeć na ekspedientki, mamy odkryć co za tym stoi.
– Tym zajmujemy się w pracy z procesem – mówi Tomasz Teodorczyk. – W gabinecie psychoterapeutycznym badamy, o co chodzi w tym, że ktoś w ostatnim czasie miał kilka stłuczek samochodowych, od wielu miesięcy dokuczają mu bóle pleców albo od dzieciństwa wybudza go ten sam motyw senny. Wsłuchujemy się w podpowiedzi bogów, jaką rolę mamy odegrać w ramach wypełniania swojego mitu życiowego. Różne nieintencjonalne niespodziewane wydarzenia są wskazówką, w którą stronę iść. Różni się to znacznie od intelektualnych poszukiwań kierunku własnego życia.
Przejście do kolejnej figury – nieco innej tożsamości, związane jest z konfliktem wewnętrznym lub z kryzysem. W konflikcie wchodzą w kolizję dwie wartości. Ktoś myśli o sobie, że jest wolnościowym typem, który będzie podróżował na koniec świata, a tu rodzą mu się bliźnięta lub musi przyjąć pracę w korporacji. W przypadku kryzysów nie jedna wartość, ale cały system przekonań, na którym opiera się aktualna tożsamość może legnąć w gruzach lub stanąć pod znakiem zapytania. W książce „Jak umierają ptaki” Tomasz Teodorczyk poprzez baśnie pokazuje ważne kryzysy życiowe i mityczne podpowiedzi jak je rozwiązywać. Te kryzysy to: inicjacja do dorosłego życia, kryzysy związane z miłością, partnerstwem i rozstaniem, kryzys wieku średniego, starość i śmierć.
Są one konieczne, żeby wyjść poza sferę „ja”, w której tkwimy przywiązani do swoich ulubionych ról i objąć w sobie sferę „nie ja”, która przynosi nowe, twórcze rozwiązania dla naszego życia.
– Sfera „ja”, która zwykle stara się usztywniać swoje granice, jest nieustannie atakowana przez sferę „nie ja”, gdzie możemy odnaleźć wzorce zachowań, które są dla nas, dla naszej aktualnej tożsamości zbyt trudne do przyjęcia – tłumaczy Tomasz Teodorczyk. – To jest proces nieustanny. Kiedy ta struktura „ja” jest bardzo sztywna, „psychicznie” podobnie wyglądamy w wieku lat 20 i 70. Jeśli do czterdziestki nie wychyliliśmy nosa poza znane i akceptowane przez nas postacie i wzorce zachowania, kryzys środka życia zazwyczaj podważy wszystko: związki, pracę, pasje. Wtedy to, co do tej pory robiliśmy, wydaje się totalnie bez sensu. I wówczas potrzebne jest coś w rodzaju zniknięcia, odejścia starej tożsamości.
Żeby „nie ja” mogło zaistnieć mocniej, stare wzorce muszą zrobić na to przestrzeń. Konieczne staje się odklejenie od dotychczasowej tożsamości, od ludzkiego ego, któremu wydaje się, że to ono rządzi tym całym interesem. Opór niewiele tu da, raczej przyniesie różnorakie problemy: choroby, depresję, rozpad związków, wypadki, niefortunne sploty wydarzeń znane pod nazwą synchroniczności itp. – Na początku każdy upiera się przy starym, bo jest ono znane i bezpieczne, ale potem lepiej jest otworzyć się na sferę „nie ja”, dopuścić do tego, żeby ona wlała się w nas i odmieniła. Pokierowała w zupełnie inną stronę. Tylko że to jest diabelnie trudne – przyznaje psychoterapeuta.
W swojej książce Tomasz Teodorczyk cytuje powiedzenie: „Jeśli zauważysz, że twój koń zdechł, zsiądź z niego”. Zdarza się, że ludzie siedzą na tym koniu bardzo długo i udają, że jadą. Na przykład: związek dawno nie istnieje, ale mamy mieszkanie na kredyt, dzieci i obawę, że nie znajdzie się nikt, kto by nas chciał. Mamy też poczucie bezpieczeństwa, które jest związane z byciem w rodzinie. To są argumenty za tym, żeby pozostać w sferze „ja” i nie podjąć ryzyka rozwoju, które wiąże się z koniecznością przechodzenia przez kryzysy.
Mit życiowy z jednej strony oznacza ten potencjał, który zawarty jest w różnych postaciach naszej życiowej opowieści. Z drugiej zaś – określa również metody, przy pomocy których „ja” ma sobie radzić z kryzysami życiowymi. To nieświadoma wiedza wypracowana przez ludzkość w trakcie jej istnienia.
Tomasz Teodorczyk zauważa, że współczesny człowiek jest w tych trudnych momentach zupełnie bezradny. W dawnych społecznościach w przejściu przez kryzysy miał wsparcie nie tylko rodziny ale całej społeczności. Z kryzysami, rozumianymi jako istotne etapy przejścia przez życie, związane były: obrzędowość i rytuał. Pojedynczy człowiek nie był z tym sam, bo społeczność nie mogła sobie pozwolić na destabilizację systemu związanego z długoterminowym byciem jednostek w nierozwiązanym kryzysie . Wraz z rozwojem kultury i cywilizacji coraz więcej znaczył indywidualizm, który nie chce zajmować się czymś takim jak wsparcie społeczne. Poza tym tracimy kontakt z mitycznymi wymiarami naszej rzeczywistości. Kiedyś społeczności przedstawiały mity poprzez rytuały przy użyciu znaków i symboli. W wyniku rozwoju cywilizacyjnego dalej mamy symbole, na przykład obrączkę, kiedy bierzemy ślub, ale mit i rytuał zostały odcięte. Symbol stał się martwy. Człowiek pozbawiony ramy obrzędowości w obliczu kryzysu staje bezradny. – Dlatego ludzie w poważnych kryzysach utykają, biorą antydepresanty lub psychotropy, popadają w uzależnienia – mówi Tomasz Teodorczyk. – Dlatego mamy do czynienia z 40-latkami, którzy nigdy nie przeszli procesu inicjacji i mieszkają dalej u swoich matek, albo 60-latkami, którzy nigdy nie przeszli kryzysu środka życia i drżą przed starością i śmiercią. W takich sytuacjach człowiek staje się idealnym obiektem dla wszelkiego rodzaju manipulacji przedstawicieli metod pseudorozwojowych, sekciarskich czy religijnych.
Kryzysy, z którymi mamy do czynienia przechodząc od „ja” do „nie ja”, są trudne również ze względu na uczucia, które im towarzyszą. Jung badał traktaty alchemiczne, w których opisana była transmutacja zwykłych substancji w złoto. Odkrył, że proces ten odnosi się również do przemiany wewnętrznej: od prima materia, czyli zwykłego „ja” do złota rozumianego jako w pełni rozwiniętą osobowość rządzoną przez Jaźń. Rozstanie z „ja” wiąże się z przejściem przez fazę nigredo (kiedy substancja, z której miało powstać złoto, czerniała na skutek podgrzewania). Wówczas to psychika ludzka musi uporać się z depresją, agresją, lękami. Dzieją się wówczas rzeczy, które wtrącają nas w czarną otchłań a my nie rozumiemy po co. Jeśli uda nam się to świadomie przetrwać, dochodzimy do fazy albedo, kiedy zaczynamy mieć przebłyski wglądu w znaczenie tego, co rozbija naszą dotychczasową tożsamość. Lęk powoli zaczyna ustępować i zaczynamy rozumieć, dokąd nas ten proces prowadzi. W fazie rubedo zaczynamy podejmować działania związane z nowym kierunkiem w życiu i relacjach, by w coniunctio oppositorum ostatecznie dokonało się zjednoczenie przeciwieństw. Na tym etapie stare i nowe łączy się w nową wewnętrzną jakość.
– Przemiana kryzysowa nie jest łatwa – podkreśla Tomasz Teodorczyk. – Trzeba mieć dużo determinacji, żeby na przykład nie zatrzymać się w fazie nigredo i nie próbować iść na skróty. Mało ludzi wytrzymuje ten stan, raczej chcą się z niego wyrwać.
Tomasz Teodorczyk uważa, że pomóc nam w tym może zmiana stosunku do konfliktów i kryzysów. Lepiej nie uciekać od nich, nie unikać, tylko spostrzec w nich potencjał rozwojowy. I, choć to jest trudne, bo na tym została zbudowana cywilizacja zachodnia, warto przestać być przywiązanym do swojej bezwzględnej sprawczości w życiu, do tego, że koniecznie musimy być kowalami własnego losu. Warto byłoby otworzyć się raczej na to, że istnieją w nas głębsze i mądrzejsze struktury, które przejawiają się poprzez „nie ja” jednostki. Oczywiście, sfera „nie ja” będzie zwykle budzić w nas lęk. Oprócz tego, że jest przestrzenią nieznaną, do tego, co w niej jest, nie dostaniemy się metodami, których do tej pory używaliśmy. Tu zazwyczaj kończą się atuty umysłu. Jung mówił, że kryzys środka życia jest momentem, w którym dochodzimy do kresu indywidualnych możliwości naszej psychiki. Wszystko to, co w niej się znajduje, doprowadziło nas do ściany i dalej nas nie poprowadzi. Einstein twierdził, że nie można rozwiązać problemu przy pomocy świadomości, która ten problem stworzyła. W tym momencie przychodzi nam zmierzyć się z pustką, z „nie wiem”, a my bardzo się tego boimy. Ale wyobraźmy sobie XV-wiecznych żeglarzy hiszpańskich czy portugalskich, którzy wypływali odkrywać nowe lądy. Z pewnością byli podekscytowani i pełni nadziei, że wrócą z wiedzą o świecie i wonnymi przyprawami, ale musieli też zmierzyć się z ogromnym lękiem przed nieznanym. W końcu nie wiadomo było, tak fantazjowali, czy nie spadną z krawędzi świata albo też nie zjedzą ich lewiatany.
– Trzeba sięgnąć po inny potencjał, ten, który znajduje się w sferze „nie ja”– mówi Tomasz Teodorczyk. – Jak to zrobić? Nie można tego wymyślić, bo myślenie nieuchronnie znajduje się w sferze, którą znamy, i która zawsze pozostanie dualna tzn. możliwa do podważenia. Można jednak sięgnąć po archetypowe wzorce, które zawarte są w mitach, baśniach i snach. To są wzorce, za pomocą których można rozwiązywać duże i ważne kryzysy życiowe. To skarbnica ludzkich doświadczeń, ponadczasowa mądrość obecna we wszystkich kulturach.
Warto uzmysłowić sobie, które z baśni czy mitów szczególnie od zawsze nas pociągały lub odrzucały, nie pozostawiały obojętnymi. – Tam jest coś ważnego dla nas – mówi Tomasz Teodorczyk. – Dzisiaj nie czyta się często mitów ani baśni, ale mamy ich współczesną wersję, na przykład filmy. Mity obecne są nawet w komediach romantycznych. W psychologii zorientowanej na proces, pracując z mitem życiowym, sięgamy do snów z dzieciństwa, chronicznych symptomów, do podstawowych wzorców relacyjnych, do pierwszych wspomnień z życia. Informacje o swoim całościowym potencjale dostajemy w różnych momentach życia, szczególnie właśnie na początku, tylko często nie traktujemy ich poważnie. Są zbyt piękne, wydają się nierealne lub nieprawdziwe. Możemy je również odnaleźć w naszych snach. Sny niosą wzorce zachowań „nie ja”, mityczne modele ogólnoludzkiej i indywidualnej przemiany szyte na miarę naszej psychiki. Uwzględniają je, dopasowując je do tego kim jesteśmy w danej chwili. Czasem zdarzają się nam dary, jakimi są sny archetypowe. Są to sny, które pochodzą z obszaru nieświadomości zbiorowej, skarbnicy ludzkiej wiedzy o rzeczach najważniejszych . Zwykłe sny pochodzące z obszaru granicznego otulającego sferę „ja”, są jakby wycieczką do innej dzielnicy miasta, w którym mieszkamy. Śnimy w nich o naszych przyjaciołach, partnerach, dzieciach, znanych miejscach. Sny archetypowe natomiast są wycieczką do innego, zupełnie nieznanego kraju, one pochodzą z najdalszych obrzeży naszej psychiki i pokazują dalekie wzorce tam zawarte. Dlatego wówczas śnią nam się rzeczy, których nie rozumiemy. Postacie, których nie znamy, z innych kultur, panuje w nich atmosfera baśniowo-mityczna.
– Mit życiowy to wzorzec, który znajduje się bardziej na poziomie poczuć niż słów, dlatego trudno się o nim mówi. To mity wybierają nas, a nie my mity – mówi Tomasz Teodorczyk. –Dlatego trzeba za nimi podążać. Jednak odczytanie swojego mitu osobistego nie jest rzeczą łatwą, wymaga czasu, wysiłku i coraz większej świadomości. Próbujemy zwykle szybko zrozumieć tę ukrytą strukturę i przypominamy w tym ową żabę, która siedzi na dnie studni i wydaje się jej, że to, co widzi w obramowaniu cembrowiny jest całym niebem. Jednak dopiero gdy dotrze na samą górę, zobaczy jak bardzo się myliła. Różne kultury próbowały odnajdywać sposoby na odkrywanie tej „podspodniej” warstwy rzeczywistości, gdzie, jak sadzono, ukryte były uniwersalne wzorce przemiany i rozwoju. W Chinach odwoływano się do księgi I Cing, Księgi Przemian, w Indiach wedyjskich radzono się planet, w nowożytnej Europie ponadczasową wzorce pokazywał Tarot. Można jednak zbłądzić, jeśli ktoś odwołuje się do tych metod i próbuje je odczytać, pozostając jednak cały czas w sferze swojej dotychczasowej tożsamości. One nie powiedzą, co mamy robić, tylko pokazują, w którym jesteśmy miejscu i jaki jest układ energetyczny całości naszego systemu psychicznego. Pokazują kierunek, w jakim rzeczy mogą się rozwijać. Dopiero tak rozumiane są wytworem mitycznym. Najważniejszą jednak rzeczą jest dopuścić, że ten drugi poziom w ogóle istnieje. Dopuścić, że jest coś poza sferą „ja” i poza obszarem uzgodnionej rzeczywistości. Mit życiowy określa, jaką drogą masz podążyć i co masz robić, żeby w pełni wykorzystać potencjał, jaki został dany twojej indywidualnej psychice. Jeśli używasz tylko jego części, dokądś dopłyniesz, ale twoje żagle nie będą w pełni wykorzystane. Możesz znaleźć się dużo dalej, jeśli użyjesz ich wszystkich możliwości. Człowiek, który świadomie realizuje swój mit życiowy, staje się jakby trochę mniej śmiertelny, bo skłania żeby mity wyjaśniały jego życie. Podłącza się nie tylko pod cały swój potencjał, ale pod jakąś formę czegoś większego niż on sam. Jeśli nawiążemy kontakt z wymiarem mitycznym, w jakimś sensie transcendentujemy zwykłą rzeczywistość. To ma głęboki wymiar metafizyczny, duchowy.
Aleksandra Nowakowska
ekspert: Tomasz Teodorczyk, psycholog, psychoterapeuta, www.akademiapop.org warto przeczytać: „Jak umierają ptaki. Baśnie na ważne etapy życia”, Tomasz Teodorczyk, wyd. Eneteia, 2014.